wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział XIV: Astrid - nic dodać, nic ująć.

Ból rozdzierał jej czaszkę, a cała reszta piekła niemiłosiernie. Glizda powoli otworzyła oczy tylko po to, by ujrzeć ciemność. W pierwszym odruchu pomyślała, że nie żyje i ogarnęła ją dziwna błogość. Zaraz potem usłyszała mruczenie, a ciemność okazała się nieidealna. Szczerbatek poruszył się niepewnie i rozłożył skrzydła na boki. Dziewczyna rozmasowała swoją głowę i stwierdziła, że smok nadal trzyma ją w uścisku swoimi łapami.
- Ty... Szczerbaty - zaczęła z uśmiechem, a zwierzak przekręcił głowę tak, by ją widzieć, też się uśmiechał - Puszczaj no mnie. Nie jesteś w moim typie - mrugnęła do smoka i pocałowała go w nozdrza.
Zdezorientowany Szczerbatek wypuścił ją i zaczął dziwacznie marszczyć nos. Próbował też zamknąć jedno oko, jednocześnie mając otwarte drugie w próbie naśladowania brunetki. Tymczasem Glizda szukała większego uszczerbku na swoim ciele. Nic wielkiego jej się nie stało, oprócz tego, że miała skręcony lewy nadgarstek i nie mogła używać przez to lewej dłoni.
- Na szczęście miecza używam prawą - westchnęła - Dzięki Szczerbuś - dodała czule i podrapała smoka po brodzie - Chyba powinniśmy wrócić, nie? Czyli jeszcze jeden lot...
Dziewczyna nie dokończyła, bo smok pokazał jej, że to niemożliwe. Jego sztuczna lotka była uszkodzona. Nie dało się tego naprawić z marszu, a tym bardziej nie była do tego zdolna Glizda, której obcy był mechanizm całego tego sprzętu.
- Czyli na piechotę - podsumowała - Tylko gdzie my do cholery jesteśmy? - warknęła, a Szczerbatek zrobił to samo.
Smok rozejrzał się dookoła i zaczął wskakiwać na gałęzie pobliskiego drzewa, próbując dostać się jak najwyżej. Glizda podchwyciła jego pomysł i z dziarskim uśmiechem, mimo bólu i pieczenia ruszyła za nim.

*

W Twierdzy grała muzyka, paliły się świece, rozbrzmiewał szczery śmiech. Zdawało się, że tak niedawna wojna już nikogo nie przejmuje trwogą. Nawet jeśli było inaczej, to ludzie nie dali tego po sobie poznać. Czkawka siedział przy jednym z długich stołów zastawionych jedzeniem, a Astrid umiejscowiła się na jego kolanach. Nie patrzyli na siebie, nigdy nie potrafili znieść na długo swoich spojrzeń w oczy. Za to wyzbyli się krępacji przed publicznym przytulaniem czy całowaniem, to też nie było nic dziwnego w tym, że ręka chłopaka spoczywała na tali złotowłosej. Śledzik porwał do tańca Szpadkę, która nawet się na to nie zgodziła, Sączysmark opowiadał jakiejś młodszej od siebie damie jaki to jest wspaniały, a Mieczyk siedział po turecku nieopodal narzeczonych. 
- Gdzie jest Glizda? - rzuciła beznamiętnie Astrid - W sumie nie jest taka zła, wiesz? Powinnam ją przeprosić za to, że używałam w stosunku do niej określenia "lalunia".  
- Nie mam pojęcia, gdzie się podziała - odparł Czkawka i podrapał się po szyi, odwracając wzrok w jeszcze innym kierunku. 
Dziewczyna siedząca na jego kolanach tylko wzruszyła ramionami i sięgnęła po napój stojący na stole. Muzycy przerwali, a na środek wyszedł Pyskacz.
- Valko, czy mogłabyś dla obycia wśród ludzi zaśpiewać coś z dedykacją dla naszej solenizantki i jej wybranka? - zaproponował, a matka Czkawki zarumieniła się.
Po chwili jednak stała przy grajkach i szykowała się do zaśpiewania czegoś, co jej syn słyszał już w jej wykonaniu. Odchrząknęła wymownie i uśmiechnęła się do ludzi patrzących na nią. 
- Żaglować mogę w sztormie też... - zaczęła niepewnie.
Czkawka poderwał się na nogi, sprawiając że Astrid zsunęła się na podłogę. Pochwycił ukochaną za rękę i pociągnął za sobą na środek sali, by z nią zatańczyć. Ledwie parę sekund później wtórował swojej matce i śmiechowi Astrid. Z jego głowy wyparowały obawy o Szczerbatka i Glizdę, które niedawno odświeżyła jego partnerka.

*

Glizda wspięła się na sam czubek drzewa i rozejrzała dookoła, chwilę potem Szczerbatek niepewnie wystawił łeb tuż obok niej. Widzieli doskonale cała okolicę, ale wioski nie mogli namierzyć. Znajdowali się w jakiejś dolinie, a słońce już zaszło i ciężko było ustalić cokolwiek więcej. Brunetka westchnęła i zmrużyła oczy. 
- Jesteśmy w dziurze kochany. Nie mam pojęcia, w którą stronę iść. 
Szczerbatek przechylił łeb i spojrzał na nią. Z jego oczu biła troska i najszczersza miłość, jakiej dziewczyna jeszcze nigdy nie zaznała. Uśmiechnęła się do smoka i pocałowała go w czubek nosa... znów. 
- Kocham cię Szczerbata Mordko. Chociaż jesteś smokiem. Będzie dobrze, prawda?
Zwierzak nic nie odpowiedział tylko skoczył do przodu i rozłożył skrzydła. Dzięki temu wylądował miękko na ziemi. Brunetka znów się uśmiechnęła i zaczęła schodzić na dół. Tam otrzepała się z liści i wzruszyła ramionami.
- Zdamy się na twoją znajomość okolicy. Prowadź Szczerbatku. 
Ten chyba ją zrozumiał, bo ruszył przed siebie wolnym krokiem. Przemierzali tak w ciszy ciemny las i nawet nie wiedzieli czy idą w dobrym kierunku. Ona z ręką wyciągniętą tak, by dotykać jego skrzydeł i on ze skrzydłami rozłożonymi na tyle, by jej to umożliwić. Towarzyszył im tylko blask księżyca. Nawet nie podejrzewali co ich jeszcze czeka po drodze.

*

Zabawa trwała w najlepsze, a Twierdza tak niedawno wypełniona płaczem dzieci i jękami starców wrzała od śmiechu i muzyki. Pyskacz zabawiał wszystkich swoimi anegdotami, dzieciaki biegały po sali uganiając się za Straszliwcem Straszliwym, który sam wprosił się na zabawę. Reszta smoków obecnych w środku zajmowała się sobą w jednym z rogów sali. 
Astrid zmęczona tańcem z szerokim uśmiechem na ustach i błyszczącymi oczyma zaciągnęła Czkawkę w pobliże wielkiego kominka, w którym buchał ogień. Przycupnęli razem na owczej skórze rozłożonej przy nim i spojrzeli sobie w oczy. Oboje próbowali złapać dech po szaleńczym tańcu i oboje byli szczęśliwi. Szybko jednak odwrócili od siebie wzrok i zajęli się podziwianiem tych, którym jeszcze starczyło sił na harce. Złotowłosa poprawiła swój odświętny warkocz i oparła się o ramię Czkawki, który drgnął delikatnie zaskoczony tym posunięciem. Zależało mu na tej dziewczynie i na pewno nie była mu obojętna, ale chwilowo nie potrafił powiedzieć nic więcej. Kiedyś patrzył na nią z miłością w oczach, a przez jakiś czas ona patrzyła w ten sposób na niego. Potem jednak płomienie w oczach obojga przygasły i nie dawały już potrzebnego ciepła. Wódz mimo to starał się utrzymać ich relacje, wmawiając sobie, że Glizda tylko przelotnie go zafascynowała i jest próbą jego wierności. Zdecydował się podzielić się z Astrid tajemnicą, która może sprawić, że ta mogłaby jeszcze bardziej znienawidzić brunetkę, a jednak złotowłosa odpuściła już Gliździe.
- Czkawka... - zaczęła niepewnie Astrid - Ja... Jesteś dla mnie bardzo ważny - nie była w stanie powiedzieć "kocham cię" i to zabolało ją bardziej, niż mogła przypuszczać.
- Czuję dokładnie to samo - odparł młody wiking, odgadując jej myśli i przytulił ją mocno, po czym pocałował w czubek głowy.
- Wiesz, że nie oddam cię jej? Chyba, że ty wyraźnie tego zażądasz - szepnęła.
Czkawkę przeszedł dreszcz. Nieprzyjemny i wręcz odrażający. Nie potrafił nic na to odpowiedzieć, więc milczał.
Po godzinie pierwszej tylko solenizantka, jej narzeczony, jego matka, bliźniacy, Śledzik, Sączysmark, Pyskacz, paru zbliżonych do nich wiekiem młodocianych i przybyły specjalnie na tę okoliczność Eret zostali w Twierdzy. Wszystko dlatego, ze Astrid nie chciała jeszcze kończyć tego dnia.
- Jest zbyt cudownie - wyszeptała do Czkawki - Wszyscy przyjaciele, mój ukochany... 
- Można prosić panią do tańca? W końcu po coś tu przyjechałem! - Eret przerwał ich szeptaną rozmowę i chwycił Astrid za rękę. 
Minutę później razem podskakiwali w radosnym tańcu. Tymczasem Czkawka sięgnął po swój szkicownik i zaczął ich rysować. Może nie mieli już całej zgrai muzykantów, ale Pyskacz i jego mały instrument im wystarczyli. Natomiast Szpadka została tym razem porwana przez Sączysmarka. 
Po jakimś kwadransie młody wódz szepnął ukochanej kilka słów na ucho, pocałował ją czule i wymknął się po cichu z twierdzy, zostawiając przyjaciół i matkę samym sobie. Ruszył spacerem nad wodę. Na zewnątrz było całkiem jasno, bo księżyc stał wysoko na niebie, nie zmieniało to jednak faktu, że pierwsze przymrozki dawały się we znaki. 

*

Zęby dzikiego smoka zatrzasnęły się tuz obok ramienia Glizdy. Dziewczyna miała już przez niego poharatany obojczyk i z każdą minutą coraz trudniej było jej utrzymać świadomość. Na swoje nieszczęście przez całe to poranne zamieszanie zapomniała wziąć ze sobą miecz. Szczerbatek bronił jej z całych sił, ale napastnik był większy. Rubinowo czerwone skrzydła były ostrzejsze niż miecze i z łatwością mogły by obciąć czubki drzew za jednym zamachem. Zresztą z tego właśnie słynęły Drzewokosy. Brunetka uchyliła się przez wytryskującą z paszczy smoka falą ognia i przeturlała pod łapy Szczerbata, który momentalnie zasłonił ją skrzydłami. Z gardła Nocnej Furi wydobył się dziki ryk, a w ślad za nim wyleciał niebieski pocisk.
- Szlak - warknęła Glizda - Że też musieliśmy wpaść na jego gniazdo.
Półprzytomna chwyciła ostro zakończony badyl leżący nieopodal i wycelowała we wroga. Trafiła w tylną nogę, a bestia zawyła z bólu. To jednak nie przeszkodziło jej w podjęciu ataku. Brunetka w myślach przeklinała swoją nieostrożność. Nawet gdyby miała miecz, to sumienie mogłoby utrudnić jej obronę. Szczerbatek na szczęście nie miał skrupułów, mimo że przyjaźnił się z ludźmi, to nie ze wszystkimi smokami. Dlatego też skoczył dzielnie na atakującego Drzewokosa i pazurami wbił się w jego pierś. Rubinowy smok próbował zrzucić z siebie napastnika, ale w szale tylko obdzierał korę z pobliskich drzew. Szczerbatek nie próżnował, umiejętnie wdrapał się po szyi pobratymca, zostawiając w jego ciele krwawe ślady i zębami zmiażdżył mu czaszkę, zanim tamten zdążył zrobić to jemu. Drzewokos przewalił się z hukiem na ziemię, przy okazji przygniatając dwudziestolatkę swoją nogą. Uderzenie głową o ziemię odebrało Gliździe resztki świadomości. Zdołała tylko uchwycić się jedną ręką szyi Szczerbatka, który ostrożnie wyciągnął ją spod smoka i poniósł przed siebie. Zemdlała. 
Nie miała pojęcia ile czasu minęło, ale wyszli z lasu na blask księżyca. Było tak jasno, że mogła zobaczyć wyraźnie każde drzewo, które zostawili za sobą. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że była nieprzytomna przez dłuższy czas.
- Niebezpiecznie jest wychodzić z domu bez broni - stwierdziła - Bez miecza jestem tylko bezbronną dziewczynką w spodniach. 
Szczerbatek mruknął cicho i ruszył dalej przed siebie. Glizda zorientowała się w swoim położeniu dopiero, gdy stworzenie położyło ją na miękkim piasku, a do jej boku dotarła zimna woda. 
- Morze! Szczerbatku jesteś genialny! - wykrzyknęła i przeturlała się do wody. 
Smok powędrował za nią, z łbem przekrzywionym na bok. Chwilę potem dziewczyna płynęła brzegiem przy pomocy jednej ręki, a smok brodził nieopodal. Szli tak dobre pół godziny zanim smok nie zatrzymał się z wytrzeszczonymi oczyma. Glizda nie zauważyła jego zdziwienia i płynęła dalej, aż nie huknęła o coś głową. 
- Auć - powiedziała, stając na nogi i masując obolałe miejsce, które wcześniej już uraziła.
Spojrzała pod nogi na to, w co uderzyła i westchnęła tylko, gdy okazało się, ze sprawcą jej kłopotów był kamień, na którym raczej nie mogła się odegrać. Dopiero wtedy zrozumiała, że Szczerbatek nie zmierza dalej brzegiem, więc rozejrzała się po plaży. Szybko zrozumiała, co zmusiło smoka do zatrzymania się. To Czkawka siedział z nogami zanurzonymi w wodzie, szkicownikiem w dłoni i węglem w drugiej. Nocna Furia podeszła do niego i zaszczyciła chłopaka swoim improwizowanym uśmiechem.
- Gdzie was poniosło? - spytał chłopak, drapiąc czule swojego przyjaciela - Miałaś pomóc mi przy przejęciu, a się wymigałaś - pogroził Gliździe palcem.
- To już się nie liczy, że mieliśmy wypadek, nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy i samotnie musieliśmy walczyć ze zdziczałym Drzewokosem? Wyglądał paskudnie, miał ślady po łańcuchach, a jego gniazdo nie wyglądało naturalnie. Myślę, że to te trole go więziły. Ach! Szczerbatek ma zepsutą tą sztuczną lotkę, a ja zwichnięty nadgarstek, obitą głowę i spuchnięty obojczyk - ton brunetki był stanowczy, ale jej oczy iskrzyły wesoło i zdradzały całą jej radość.
- No to jesteście usprawiedliwieni - podsumował wiking - Ale za to chyba mi teraz nie powiesz, że nadal nie lubisz smoków?
- Odczep się - Glizda machnęła ręką, chcąc zbagatelizować całą sprawę.
- Wrócimy do tej rozmowy - zapewnił - A teraz wracajmy. Astrid chciała z tobą porozmawiać, no i trzeba sprawdzić co z twoim obojczykiem i ręką.
- I głową! - dodała.
- Na głowę to już za późno - rzucił kąśliwie chłopak i wyszczerzył zęby.
-----------------------------------------------------------------------
Trochę zażenowania nie zaszkodzi, prawda?
Może nie akcja jakiej byście chcieli, ale coś tam się zadziało.
Choć może i nie za wiele...
Pozdrowionka!

czytasz - komentuj

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział XIII: Dzień jak wszystkie inne

Kolejny poranek na Berk. Po raz kolejny słońce wstaje nad horyzontem, by raz jeszcze odbyć swoją codzienną wędrówkę. Choć wszystko dzieje się tak samo, to wszystko każdego dnia jest inne. Ludzie się zmieniają, życie ma dla nas coraz to nowsze niespodzianki. Glizda przetarła oczy i odetchnęła głęboko. Teraz do jej koszmarów doszedł widok umierającego Czkawki. To zabawne, że ludzie, którzy uczynili dla nas wiele dobrego mogą łatwo przyczynić się do naszego cierpienia. Dziewczyna przeczesała palcami rozpuszczone na noc włosy i zaczęła powoli je zaplatać. Przynajmniej nie musiała ubierać bluzki, bo spała w niej. Pozostało tylko wciągnąć na siebie spodnie. Jej bose stopy dotykały już drewnianej, zimnej podłogi, gdy drzwi się otworzyły, a Szczerbatek włożył pysk do środka. 
- Witaj malutki - powiedziała ciepło Glizda i podeszła do smoka, by podrapać go po głowie. 
Tymczasem koło niego przecisnął się Czkawka z torsem obwiniętym bandażem i niczym więcej, tak jak wtedy, gdy leżał po operacji na stole. Brunetka zdębiała z ręką zwieszoną nad smokiem i ubrana tylko w bluzkę i gacie. 
- Czkawka - wydukała zdumiona.
- Widzę, że zaprzyjaźniasz się z moją Mordką - rzucił chłopak, nie zauważając niekompletności ubioru dziewczyny. 
Dopiero gdy Glizda oblana rumieńcem dyskretnie schowała się za Szczerbatkiem, który zareagował żywo na jej bliskość, Czkawka zorientował się w swoim gapiostwie. 
- Przepraszam! - jęknął i zakrył dłonią oczy.
- Bez przesady - odparła dziewczyna i wciągnęła na siebie spodnie - To po co właściwie przyszedłeś? 
- Prosić cię o pomoc. Astrid ma dziś urodziny... I podziękować. Wiele dla nas poświęciłaś. Twoja wyspa... A tak poza tym, to coś mi się zdaje, że przekonujesz się do smoków... Lot na Tajfumerangu, zabawa ze Szczerbatkiem...
- Zakończ - przerwała mu oburzona - Nie przekonam się do smoków. Są smaczne i bestialskie. To wszystko. Lepiej ruszmy się i przygotujmy te urodziny. 
Chłopak tylko kiwnął głową i przepuścił ją w drzwiach z uśmiechem na ustach. Brunetka wychodząc kręciła tylko głową w zażenowaniu.
- Następnym razem chociaż zapukaj - poprosiła z udawanym przekąsem. 
Ledwie parę sekund później Czkawka miał na sobie koszulę i razem ze swoją towarzyszką zmierzał na zewnątrz. Szczerbatek radośnie podążał za nimi. Na dworze dopiero świtało i cała wioska była jeszcze pogrążona we śnie. Chłopak nabrał w płuca świeżego powietrza i  położył dłoń w miejscu niezasklepionej jeszcze rany.
- Nie będę mógł wybrać się ze Szczerbatkiem na poranny lot... - spojrzał błagalnie na swoją towarzyszkę.
- Nawet nie proś - odparła i skrzyżowała dłonie na piersi - Nawet nie wiem jak obsługiwać jego uszkodzoną lotkę.
Smok, który cały czas przysłuchiwał się ich rozmowie, zamerdał ogonem i wepchnął łeb pomiędzy nogi Glizdy tak, że ona wylądowała na jego grzbiecie. Czkawka powstrzymał śmiech, wiedząc że przysporzy mu on tylko bólu. 
- Zdaj się na intuicje - powiedział, a Glizda chwyciła kurczowo uprząż przed siodłem Szczerbatka. 
Ten rozłożył skrzydła i przygotował się do skoku w górę. Dziewczyna tylko niepewnie wsunęła stopę w "strzemię", a już była w powietrzu. W pierwszym odruchu zamknęła oczy, ale zaraz zdała sobie sprawę, że nie może tego robić. Smok z trudem utrzymywał się w powietrzu, więc ryknął na nią przyjaźnie. Brunetka przypadkiem zmieniła położenie stopy, tym samym ustawiając odpowiednio sztuczna lotkę smoka. Nocna Furia zakręciła łbem w zadowoleniu i strzeliła przed siebie błękitną kulą. Chwilę potem dziewczyna przemogła się i nawet uśmiechnęła, gdy tak dryfowali na wietrze. 
- Jesteś całkiem znośnym smokiem - stwierdziła i pocałowała Szczerbatka w czubek głowy.
Zwierzak, który nie znał tego rodzaju pieszczot rozejrzał się zdumiony w koło i zanurkował przed siebie. Glizda zareagowała krzykiem. Lecz nie była przerażona, a zafascynowana. Z jej piersi wydarło się głośne "hura". Szczerbatek dobrze wiedział co jeszcze się jej spodoba i zmuszając ją do zmiany lotki, przygotował się do ostrego lotu w górę. Brunetka oddychała głęboko, gdy tak wznosili się ponad chmury, a smok tymczasem wystawił język. Glizda za wszelką cenę nie chciała patrzeć w dół i tylko dziwna przyjemność jaką sprawiał jej lot, powstrzymała ją od wykrzyczenia całego strachu.
- Uuuuuuu! - wydarła się dwudziestolatka niczym małe dziecko, które dostało nową zabawkę. 
Potem wszystko zwolniło, gdy po prostu szybowali ponad chmurami, ponad życiem, ponad Berk. 
Czkawka, który przyglądał im się z dołu z trudem powstrzymywał się, by nie zawtórować Gliździe swoim okrzykiem. Dosłownie cieszył się jej szczęściem i szczęściem Szczerbatka. Jednak nie mógł czekać na nich wieczność, a wiedział, że taki lot może być punktem zwrotnym w życiu dziewczyny i może zająć trochę czasu. Ruszył więc w stronę domu bliźniaków. 

*

Glizda wyprostowała się i rozłożyła ręce na boki, wystawiając twarz na wiatr. Czuła się jak w bajce... Była wolna jak jeszcze nigdy i czuła to każdą komórką swego ciała. Do tego ta więź, która utworzyła się pomiędzy nią, a stworzeniem na którym leciała. Tego nie dało się opisać słowami. 
- Dobra. Przyznaje. To jest całkiem fajne. A teraz Szczerbatku... Trochę poeksperymentujemy - mówiąc to pochyliła się i przygotowała do zmiany ustawienia sztucznej część ogona smoka. 
Rozległo się głośne "klik", a Szczerbatek rozłożył szeroko skrzydła tak, że odrzuciło ich w tył. Smok zamruczał i zakręcił się wokół własnej osi. Chwilę po tym, po kolejnej zmianie "strzemienia" lecieli tuż nad powierzchnią wody, pomiędzy skałami, które z tej perspektywy rosły aż do nieba. Glizda początkowo wpadała na nie, ale przy pomocy Szczerbatka prędko pojęła co i jak. Jego skrzydła naruszały taflę wody i wyrzucały w powietrze małe kropelki, które przy pomocy słońca tworzyły tęcze ciągnącą się za nimi. Jednakże dziewczyna zdumiała się dopiero, gdy Nocna Furia zanurkowała do wody i po sekundzie wynurzyła się, otrzepując ze skóry wodę. Ten trik Szczerbatek powtórzył kilkakrotnie, a za każdym razem Glizda cieszyła się coraz bardziej. Musiała przyznać, że takiego dnia jeszcze nigdy w jej życiu nie było. Chociaż słońce przemierzało tą samą drogę, jej rodzina nie żyła, a smoki nadal niszczyły osady na zachodzie, to takiego dnia jeszcze nie było. Z grzbietu smoka obserwowała przemieszczające się słońce, nie czując upływającego czasu. 
- Dziękuje... - wyszeptała - I przepraszam... Nie myśl jednak, że przekonałeś mnie do innych smoków. Po prostu ty jesteś inny - poinformowała Szczerbatka, a ten z dumą zarzucił łbem. 
Długo lecieli bezkolizyjnie od czasu, gdy ostatni raz wpadli na skałę tuż nad wodą i razem wylądowali pod jej powierzchnią. Skończyło się to wzajemnym chlapaniem, ale koniec końców z powrotem wzbili się w niebo. Teraz brunetka ręką brodziła w chmurach. To wszystko oczarowało ją na tyle, że odważyła się zamknąć oczy...
To był jej błąd. Momentalnie jej noga wysunęła się ze "strzemienia", a dziewczyna przegapiła potrzebę zmiany ułożenia lotki Szczerbatka i spadła. Automatycznie otworzyła oczy, czując że traci podparcie. Serce zaczęło jej niesłychanie mocno bić, a sama szarpała się w nicości jaką było powietrze. Szczerbatek też nie zareagował dobrze, ale już po chwili opanowany zanurkował w jej stronę. Glizda nerwowo wyciągała ręce w jego stronę, ale nie mogła go dosięgnąć. Smok zaryczał ostrzegawczo, widząc że zbliżają się do ziemi. Skończyło się to tak, że objął ją swoimi łapami i opatulił skrzydłami i tak spadali dalej. Glizda czuła jego bliskość, zaufanie, troskę. Ciepło jego skóry i rytmiczne bicie serca uspokoiło ją i po prostu zamknęła oczy, pozwalając się przytulić i zostawiając swoje życie w jego łapach. W łapach jednego ze stworzeń, które do niedawna obwiniała za całe nieszczęście świata...

*

Twierdza witała gości ciepłem i nastrojowym wyglądem. Czkawka z dumą stał we wrotach i przyglądał się swemu dziełu. Od dawna zależało mu na tym dniu, bo przecież Astrid była jego narzeczoną. Teraz jednak czuł dziwną pustkę, która dziwnie mu doskwierała.
Do Wielkiej Hali przychodziło coraz to więcej ludzi i po chwili zrobiło się tłoczno, mimo że część mieszkańców osady zajęta była dalszymi naprawami i niwelowaniem szkód po wojnie. Atmosfera była napięta - wszyscy oczekiwali przyjścia solenizantki, którą do tej pory od Twierdzy odciągali Mieczyk i Szpadka. Tylko jedna osoba myślała o czymś zupełnie innym. Czkawka opuścił budynek i stanąwszy na schodach doń prowadzących, spojrzał w niebo. Glizda  i Szczerbatek zniknęli o świcie i do tej pory nie wrócili do wioski.
- Szczerbatek... Wracaj - wyszeptał.
Po prawdzie niebezpieczeństwo w postaci wojny już minęło, ale chłopak nie ufał lasom i niezamieszkanej części Berk. Skoro po latach okazało się, że żyli tuż obok tak niebezpiecznych stworzeń jak trole, to wszystko mogło się zdarzyć. Na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za całą osadę, za wszystkie smoki, za jego przyjaciela i tę sierotę o brunatnych włosach i zielonych oczach. Obiecał jej, że tu będzie bezpieczna, ale teraz nie był pewien, czy jest w stanie dotrzymać tej obietnicy.

*

Mieczyk i Szpadka już od samego rana ciągali Astrid po najbardziej odległych zakątkach osady, zabawiając ją najdziwniejszymi zadaniami. Złotowłosa oczywiście ani na chwilę nie uwierzyła w to, że zapomnieli o jej urodzinach, choć rodzeństwo nie musiało nawet udawać.
- Dokąd mnie teraz zabierzecie? - rzuciła, gdy słońce kierowało się już ku zachodowi - Może na przyjęcie?
- Jakie przyjęcie? - Mieczyk podrapał się po głowie, delikatnie przesuwając swój hełm.
- Dureń - stwierdziła Szpadka - Przyjęcie urodzinowe, idioto. 
- Sama jesteś głupia - chłopak uderzył siostrę w twarz, by chwile potem dostać kopniaka w nogę - Mieliśmy jej nie mówić.
- Teraz już wiem. Możemy iść? - spytała podirytowana Astrid. 
Bliźniacy spojrzeli na siebie zdębiali i zaczęli się okładać pięściami. Złotowłosa stała nad nimi i tylko kręciła głową. Tymczasem Wichura i Zębiróg rodzeństwa przeciągały między sobą wyrwane skądś drzewo.
- Wydałaś wszystko, głupia!
- Nie nazywaj mnie tak! Sam nie grzeszysz intelektem!
- Właśnie, że grzeszę! I to bardzo dużo! 
- Ta... ale ja więcej! 
Skończyło się to tak, że do Wielkiej Hali dotarli dopiero o zmroku. Bliźniacy ścigali się do środka i wpychając się tam przewrócili Czkawkę, który nadal czekał w tym samym miejscu. 
- Wszystkiego najlepszego kochana! - powiedział chłopak, gdy Astrid podała mu rękę, by pomóc mu wstać.
--------------------------------------------------------------------
Tak więc urodziny Astrid!
I do tego zaginiona Glizda! 
Myślę, że to można nazwać dostateczną akcją.
Bynajmniej mam taka nadzieję.
I mam nadzieję, że liczba komentarzy już bardziej się nie zmniejszy!

Czytasz - komentuj

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział XII: Młot Thora

Było jej gorąco, bardzo gorąco. Z trudem łapała powietrze. Dookoła niej była całkowita pustka. Ciemność, czerń, a jeszcze niedawno pochłaniało ją światło, przepełniało ją i cieszyło. Teraz była tylko ta dołująca, rażąca cisza i mrok. Jedno wielkie nic. Zakasłała i przetarła oczy ze zdumieniem rozglądając się w ogarniającej ją ciemności. Jej serce zaczęło szybciej bić, nie chciała być sama. Chciała mieć Czkawkę u boku, chciała przytulić Szczerbatka, chciała... Zobaczyć rodzinę. I o dziwo zobaczyła. Niecałe dwa metry przed nią z czerni uformowały się trzy sylwetki. Potężny mężczyzna z czarnym kubrakiem, wiotka kobieta o włosach barwy miodu i mały chłopiec z drewnianym mieczykiem w rączce i z za dużym hełmem na głowie. Glizda spojrzała na nich zdumiona, a jej oczy zalśniły niepowtarzalnym blaskiem.
- Mama? Tata? Marcus? - wyszeptała z niedowierzaniem.
Cała trójka uśmiechnęła się jak na rozkaz i rozstawiła szeroko ramiona, by objąć nimi dziewczynę. Brunetka nie zważając na nieprawdopodobieństwo tej chwili rzuciła się w ich stronę i wylądowała w ciepłych objęciach rodziny.
- Tak bardzo tęskniłam. Przepraszam, przepraszam, przepraszam - zaczęła mamrotać, coraz mocniej ściskając ledwie wyczuwalne ciała.
Potem wyprostowała się i pociągnęła nosem, ale ku jej zdziwieniu, jej rodzina nadal znajdowała się dwa metry przed nią. Dwudziestolatka rozejrzała się zdekoncentrowana w koło. Wtem z pustki wyłonił się ktoś jeszcze. Brązowa czupryna wyglądała na potarganą, zielone oczy lśniły uroczo nad masą piegów, a stalowa noga pobrzękiwała przy każdym kroku.
- Czkawka.... Już się bałam, że... że... Właściwie nie wiem czego. Że zrobiłam coś nie tak, że już nie wrócę...
Ale chłopak nie zwracał uwagi na potok słów wylewający się z jej ust, ani na samą dziewczynę. Minął ją pewnym krokiem i przykucnął przy czarnym smoku, który także nie patrzył na Glizdę. Sercem brunetki zawładnął strach. Nie mogła przytulić rodziny, Czkawka jej nie widział, mimo wszystko... była sama.
- Glizdo... - głos jej matki był kojący i delikatny, ale brunetka nie spojrzała na kobietę.
Jej uwagę przyciągały płomienie, które wyłoniły się z mroku i ciągnęły nieustannie w jej stronę. Chciała biec, ale choć czuła, że się rusza i że mięśnie zaczynają ją palić, stała w miejscu.
- Glizdo... - powtórzył jej ojciec.
Zaczęła spadać. Leciała w dół, tak jak i wszystko dookoła niej. Najgorsze było w tym to, że nie wiedziała dokąd spada i jak długo to potrwa.
- Glizdo! - krzyknął jej brat.
Odwróciła się w jego stronę. Jej zrozpaczone spojrzenie szukało pocieszenia w małej postaci chłopca. Nie na długo się skupiła, bo za jej bratem pojawił się wielki Koszmar Ponocnik, a ją samą dosięgnęły płomienie. Z jej gardła wydarł się nieopamiętany krzyk. Spojrzała na Czkawkę i Szczerbatka, którzy nie widząc świata poza sobą bawili się nieopodal. Oni też zajęli się ogniem, a ich postacie zaczęły wić się z bólu i krzyczeć. Choć przecież smoki są ognioodporne. Glizda zawyła z rozpaczy. Ściągnęła na nich ból.
- Glizdo! - wydarł się rozpaczliwie jej brat, którego też dosięgały płomienie, ale te okalające wielkiego smoka za nim.
Jej rodzice już płonęli, objęci nawzajem, ze wzrokiem wbitym w nią. Z ich oczu biła nienawiść. Glizda raz jeszcze spojrzała na brata. On był spokojny, mimo, że Koszmar Ponocnik już schylał się, by go pożreć.
- Wypuść to Glizdo. Siostrzyczko... Wypuść... Możesz to zakończyć.... - szeptał z miłością.
- Ale ja nic nie trzymam - jęknęła z rozpaczą - Wybacz mi Marcus, przepraszam. To moja wina, moja...
- Przestań! - nakazał jej brat - Wyrzuć to! Puść!
Zamknęła oczy, by nie widzieć po raz kolejny jego śmierci, jednocześnie z całej siły pragnąc... puścić.

*

Odrzuciło go wgłąb jednego z korytarzy i na chwilę oślepiło. Niedbale rozmasował czoło i niezdarnie dźwignął się na nogi z pomocą Szczerbatka. Smok potrząsnął łbem, najwyraźniej też odczuwając dziwny dyskomfort. Tuż za nim, zwinięty w kłębek i drżący z przerażenia leżał Straszliwiec Straszliwy. Natomiast Glizda płonęła niebieskim blaskiem i unosiła się na wysokości błękitnego przedmiotu. Dziewczyna odwróciła się w ich stronę, a jej oczy zionęły pustką. Włosy wymsknęły się ze zgrabnie ułożonej, wygodnej fryzury i teraz unosiły się swobodnie dookoła głowy Glizdy. 
- Berk jest w niebezpieczeństwie - przemówiła tubalnym głosem. 
Czkawka nic nie rozumiał, to nie był dźwięczny głos brunetki. Szczerbatek zmarszczył nos i warknął cicho, ustawiając się tak, by osłonić przyjaciela. 
- Kim jesteś? Co się stało z Glizdą? - spytał młody wódz.
- Jestem Freyja. Bogini płodności i urodzaju. Wysyła mnie Odyn bym was ostrzegła! Ta młoda kobieta, tu nazywana przez was Glizdą ściągnie tylko przekleństwa na tę wyspę! Musi odejść jak najprędzej!
- A co się z nią teraz dzieje? - Czkawka wysunął się przed Szczerbatka i zbliżył się do bogini.
Jakieś dziwne przeczucie i wiedza na temat błękitnego przedmiotu unoszącego się w środku sali kazały mu wierzyć tajemniczemu głosowi. Nie bał się tego dziwnego zjawiska, choć to wszystko wywoływało u niego niepokój i nieprzyjemne dreszcze.
- Jest w głębi własnego umysłu i tylko od jej siły psychicznej zależy, czy zdoła się stamtąd wydostać. Jeśli to przeżyje, to czym prędzej wypędźcie ją z Berk! A jeśli zginie to wyrzućcie jej ciało do morza, jak najdalej od brzegu!
- Dlaczego? - spytał chłopak.
Bogini nie zdołała mu powiedzieć nic więcej, bo ciało Glizdy zaczęło tracić blask i opadać. Następnie, gdy dziewczyna była już tuż nad ziemią, odrzuciło ją gwałtownie do tyłu tak, że wylądowała w ramionach przewróconego przez nią Czkawki. Jej włosy opadły bezwładnie na jej ramiona, a oczom wrócił zielony kolor. Choć teraz był bardziej jaskrawy. Glizda zamrugała kilka razy i ze strachem spojrzała na młodego wikinga.
- Jesteś prawdziwy? - spytała powoli.
- Tt... tak? - odparł niepewnie. 
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i rzuciła Czkawce na szyję. Przycisnęła się do niego tak mocno, że ten aż zaniemówił. Natomiast uradowany Szczerbatek oblizał ich dwójkę z nieukrywaną radością. 

*

Astrid otworzyła szeroko oczy, a szczęka jej opadła. Siedzieli w jej pokoju tylko we dwoje. Czkawka właśnie kończył opowiadać jej o wydarzeniach z Areny, a raczej z tajemnego korytarza z zeszłej nocy. Złotowłosa nie mogła dać wiary temu co słyszała. Glizda całkiem przypadkiem odkryła serce Berk, przedmiot, który od wieków zapewniał wyspie przychylność bogów, harmonię i stabilność. Kto wie, co by się stało, gdyby został zabrany ze swojego miejsca.
- Dotknęła "młota Thora"?! I przeżyła?! Twój ojciec twierdził, że ostatni, który się na to odważył umarł na miejscu - wykrzyczała na jednym wydechu.
- Wiem. Mnie też to zadziwiło. Jednak bardziej zastanawia mnie fakt, że przemówiła przez nią Freyja. Kazała ją wygnać... - odparł strapiony chłopak.
- No patrz. A już zaczynałam ją tolerować - dorzuciła z przekąsem Astrid - Musimy ją przegnać. Przecież nie chcesz ryzykować gniewu bogów?
Dziewczyna spojrzała na swojego narzeczonego i pobladła. Chłopak nie patrzył jej w oczy, tylko wbijał wzrok w podłogę. Nie odpowiedział.
- Chcesz ryzykować?! - wykrzyknęła.
- Przecież nam pomogła - zaczął Czkawka - Zabrałem ją tutaj, a teraz mam jej kazać po prostu odejść? - spytał z żalem.
- Dlatego mówisz to tylko mi? Nie chcesz obciążać tym faktem innych, tak? Na Odyna, nie musiałeś mnie wtajemniczać, skoro i tak robisz po swojemu - westchnęła.
Czkawka wbił w nią spojrzenie swoich zielonych oczu i uśmiechnął się smutno. Nie było mu łatwo podejmować taką decyzję. Astrid wywróciła tylko oczyma.
- Dobrze. Będę cicho - odpowiedziała na jego minę i uśmiechnęła się delikatnie.
Brunet przytulił ją tak nagle, że oboje spadli z łóżka i zanieśli śmiechem. Złotowłosa objęła go ramionami i wpiła się w jego usta. Czkawka nie oponował, choć coś mu mówiło, że powinien.
Tymczasem ktoś zapukał do drzwi i uchylił je powoli. Glizda już otwierała usta żeby coś powiedzieć, ale zobaczyła ich obydwoje leżących obok siebie na podłodze, złączonych w pocałunku, więc tylko spuściła wzrok i wyszła.
- Przepraszam za najście - bąknęła.
Słyszała całą ich rozmowę, bo przysłana przez Valkę szukała ich przez chwilę i tak trafiła do domu Astrid. Usłyszawszy ich rozmowę, zwlekała z wejściem do pokoju. Teraz tego żałowała. Trzeba było być grzeczną dziewczynką. Błędnie przypuszczała, że Czkawce na niej zależy po tych wszystkich wspólnych przeżyciach. Zresztą komu na Berk zależało by na takiej morderczyni jak ona? Trzeba było uciekać zaraz po skończonej wojnie. Trzeba było odejść.
Nagle z drzwi domu Astrid wybiegł Czkawka i chwycił brunetkę za ramię. Ona spojrzała na niego smętnym wzrokiem i uśmiechnęła się.
- Ile słyszałaś? - spytał konkretnie - Jak długo podsłuchiwałaś?
- Niewiele słyszałam - skłamała.
- Nie waż się uciekać - zagroził je palcem - Będę cię jutro potrzebował. Pomożesz mi, prawda?
Skinęła niepewnie głową, a chłopak ją przytulił. Tak nagle i z zaskoczenia. Czuła, że to nic nie zmieni, ale odwzajemniała uścisk. Trwali tak przez chwilę, dopóki oboje nie uznali, że to już za długo. Dopiero potem ruszyli do domu, który Glizda zaczęła nazywać także swoim, ale wiedziała, że musi przestać. On obejmował ją ramieniem, a ona opierała głowę na jego barku. Tak doszli do swych łóżek odeskortowani przez Szczerbatka, który nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku.
---------------------------------------------------------------------
No i ta dam!
Mam wrażenie, że jak już napiszę rozdział, z którego jestem zadowolona, 
to następny wychodzi beznadziejny. 
Ale może jestem zbyt krytyczna.
A może nie?
Btw. Co Wy o tym myślicie?

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział XI: Klatka

Trole przeszły gęsiego przez osadę, która na swych brzegach wyglądał jakby przez nią przeszedł kataklizm i skręciły za Czkawką do portu. Pertraktacje może nie były najprostsze, ale że król troli, bo tak nazywały swego przywódcę te krępe stworzonka, zginął podczas walki, to legendarne istoty przystały na warunki młodego wikinga. Posiadanie własnej wyspy z dala od wścibskich ludzi wcale im się uśmiechało. Tylko Bert nie był zachwycony całą tą sprawą. 
- Czkawka! Miały być dzieci i staruszkowie! Dzieci i staruszkowie!
Ostatecznie sprawę załatwiło kilka ładnych toporków i worek kapusty za przysługę. Załoga Berta stanęła za sterami kilu statków należących do mieszkańców Berk i obiecali wrócić, by oddać żaglowce właścicielom i pohandlować. Ludzie skandowali, gdy statki rozłożyły żagle i ruszyły przed siebie prując fale. Koniec dnia, koniec wojny, koniec zmartwień. Wszystko zapowiadało się znakomicie, nie wliczając naprawiania szkód. 
- Proszę. Jak pięknie się wszystko rozwiązało - podsumował Czkawka i otrzepał ręce z symbolicznego kurzu.
- To co? - Astrid uderzyła go w ramię, a chłopak automatycznie odsunął się parę centymetrów.
Jednak chwilę potem, gdy Glizda zastanawiała się, czy naprawdę powinna odejść, chwycił złotowłosą w pasie i przyciągnąwszy do siebie namiętnie pocałował. Ta uwiesiła mu się na szyi i przewróciła na plecy. Wszyscy, którzy to widzieli wybuchli śmiechem. Oprócz brunetki.
- Co księżniczko? Widziałaś jak gromiłem te trole? - Sączysmark szybko zapomniał o zakochanych i zaczął uganiać się za Szpadką, zresztą tak jaki i Śledzik. Ale dziewczyna miała już swoją taktykę i nie omieszkała zawołać Jota i Wyma. Problem polegał tylko na tym, że Jotowi nie specjalnie śpieszyło się do odganiania zalotników i wychodziło to różnie. Nawet Eret, którego Glizda nie poznała osobiście znalazł sobie zajęcie, jakim było przeszkadzanie narzeczonym. Atmosfera była luźna i wesoła przez co mała sierotka, o brązowych włosach z masą zadrapań na ciele poczuła się obco. W miejscu, które powitało ją jakby było domem, które pragnęła pokochać. Ale na swoje nieszczęście pokochała coś jeszcze... Nawet trójka, która uganiała się teraz za sobą wzajemnie, flirtując i wygłupiając się okazała się wspaniałymi kompanami, gdy dziewczyna zaczęła myśleć o nich w czasie przeszłym.
- To co Mieczyk? - rzuciła do chłopaka stojącego obok - Wszyscy mają zajęcie, tylko nie my.
- Ta... - przytaknął blondyn - Ale już niedługo - dodał i z szatańskim uśmiechem ruszył po cichu w kierunku owiec pasących się niedaleko portu.
Glizda prychnęła rozbawiona, gdyż w mgnieniu oka rozpracowała zamysły bliźniaka. Nie chciała dłużej zostać w miejscu pełnym radości i miłości, w którym ona zostawała niezauważona. Otarła zaschniętą krew z ramienia i wolnym krokiem ruszyła w głąb wioski. Przemierzała puste dróżki, przyglądając się bawiącym się smokom przyćmionym wzrokiem. Nie chciała przyznać się przed samą sobą, ale liczyła na to, że Czkawka zauważy jej znikniecie i pobiegnie w ślad za nią, by błagać ją o powrót do ludzi lub posnuje się z nią po Berk. Jednak życie nie było bajką, a Glizda nie raz przekonała się o tym na własnej skórze. Szła więc dalej i właśnie wtedy uświadomiła sobie, że jej podarte na części i pozbawione emocji serce od przyjazdu na Berk zaczęło znów bić. Nie była bezduszna i samolubna, nie musiała już mordować, walczyć o przetrwanie. W takim razie, co ją określało? Co miała robić, skoro jedynym co potrafiła było zabijanie? Z głową zasnutą podobnymi myślami dreptała przed siebie tak długo, aż nie dotarła na Arenę. Nogi przyprowadziły ją tu instynktownie, bo przed wojną często tu przychodziła. Od opuszczenia rodzinnej wyspy bardzo się zmieniła. Leciała na Nocnej Furii, ba! Ona uwielbiała tą Nocną Furię! Gotowa byłaby oddać życie za Szczerbatka! Za smoka... Ale tylko za tego jednego, bo Tajfumerang, na którym leciała ostatnio nie kojarzył jej się dobrze.
Zacisnęła mocno zęby, a jej dłonie uformowały się w pięści. Powinna teraz uciekać jak najdalej od Berk, a ona nie potrafiła. Jakaś część jej związała się już z tym miejscem. Wiedziała, że to najsłuszniejszy krok, że tylko tak uchroni przyjaciół od kolejnych katastrof, bo była magnesem. Bogowie jej nie lubili, od bardzo dawna. Zdawać się mogło i tak właśnie myślała teraz Glizda, że została przeklęta w momencie, gdy po raz pierwszy zakosztowała smoczego mięsa. Innych ono brzydziło, wykorzystywali wszystko, tylko nie mięso. Bronili się, ale nie polowali na smoki z głodu.
Brunetka pozwoliła sobie na krzyk i kopnęła kamień leżący pod jej nogami. Niewiele to pomogło. Była wściekła na samą siebie za to, że jest za słaba, by obronić Berk przed gniewem Odyna, który ją przeklął. Osunęła się pod ścianę Areny i podwinęła nogi pod siebie. Nie płakała. Nie mogła.

*

Słońce powoli kończyło swoja wędrówkę po niebie tamtego dnia, a ludzie z wioski ruszali ku swoim mieszkaniom po ciężkim dniu. Choć popołudnie zaznaczyło się wielką wiktorią, to reszta czasu zeszła wikingom na chowaniu zmarłych i opatrywaniu rannych. Wszędzie panowała przytłaczająca cisza. Kolejny świt miał być im znakiem do rozpoczęcia naprawiania szkód, jakby mało było przygotowań przed nadchodzącą wielkimi krokami zimą.
Czkawka siedział na brzegu łóżka Astrid i odgarniał niesforne kosmyki z jej czoła. Złotowłosa uśmiechała się do niego delikatnie spod kołdry. Zielone oczy wodza przyglądały się jej z troską, ale dziewczyna szukała w nich innego uczucia, uczucia, którego on od zawsze szukał w jej oczach. I nigdy nie znalazł. Brunet był wyjątkowo emocjonalnym chłopakiem, który potrzebował od czasu do czasu się komuś wyżalić i ona chętnie przyjmowała tą rolę. Jednak, gdy on oczekiwał, że Astrid wyleje z serca troski i będzie szukać u niego wsparcia.... nie mogła pomóc. Była na to zbyt duma i twarda. Posiadała serce wojowniczki, które krwawiło po cichu. W samotności. W tamtej chwili, gdy patrzył na nią z tą wielką troską, znów czekał, aż ona mu się wyżali. Nie zrobiła tego, nie powiedziała, że jest zazdrosna i że brakuje jej matki, która zmarła zeszłej wiosny nękana chorobą. Uśmiechnęła się tylko delikatnie i zamknęła niebieskie oczy.
Chłopak zatrzymał rękę nad jej twarzą i ucałował w czoło, po czym wyszedł z domu złotowłosej. Cisza dźwięczała mu w uszach, ale był dumny. Wypełnił obowiązek wodza i uchronił wioskę... Ale nie sam. Sam nigdy by sobie nie poradził. Ziewnął przeciągle, poprawił bandaże i ruszył w stronę domu, przed którym siedział już Szczerbatek. Smok wyglądał swojego przyjaciela z niecierpliwością i równomiernie machał ogonem. Dopiero, gdy Czkawka zbliżył się na odległość jego wzroku, Szczerbatek podniósł się na nogi i uśmiechnął swoim sposobem.
- Chodź Mordko - szepnął chłopak - Idziemy spać.
Brunet położył rękę pa pysku smoka i spojrzał na niego z miłością. Szczerbatek był dla niego całym światem, nic nie liczyło się tak bardzo. Weszli do chatki, zostawiając Chmuroskoka samego na zewnątrz, co zresztą nie zrobiło smacznie śpiącemu zwierzęciu różnicy i minąwszy śpiącą na dole Valkę, którą Czkawka okrył kocem leżącym pod ścianą, udali się po schodach na górę. Młody wiking z trudem doczłapał na swoje łóżko i legł na nim ledwie żywy. Pewnie zasnął by też od razu, gdyby Szczerbatek nie patrzył błagalnie raz to na niego, raz na drzwi do pokoju Glizdy.
- Co jest Szczerbek? Chcesz jej powiedzieć "dobranoc"? Daj dziewczynie spokój...
Mimo swojego marudzenia, Czkawka wstał i podszedł do smoka. Następnie delikatnie zapukał do drzwi. Odpowiedziała mu cisza... Chłopak zawahał się i przyłożył ucho do drzwi. Nie dało się słyszeć nawet oddechu. Tylko cisza. Niepewnie, ze zmartwioną miną pchnął drzwi i wraz ze Szczerbatkiem wetknął przez nie głowę. Ich oczom ukazała się skrzynia, okno i puste łóżko... Smok warknął cicho i zmarszczył nos.

*

Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła. Obudził ją dopiero Straszliwiec Straszliwy, który wlazł jej na kolana i przyglądał się jej twarzy. W pewnym momencie nawet ugryzł ją w nos. Właśnie wtedy odzyskała przytomność. Nie krzyknęła, tylko skrzywiła się lekko i odłożyła smoka na ziemię, po czym rozmasowała nos. 
- Skubany - wycedziła.
Zwierzak dalej jej się przyglądał wyłupiastymi oczyma. Był ledwie większy od jej stopy, ale jak widać już skory był do psot. Glizda miała ochotę kopnąć gada, ale świadomość, że jest na Berk w dziwaczny sposób jej to uniemożliwiała. Dziewczyna wzięła więc tylko kamień, który miała pod ręką i rzuciła w smoka. Ten zgrabnie uskoczył przed pociskiem i powędrował za nim. Zwierzak usiadł w miejscu, gdzie zatrzymał się kamień i tak siedział. Brunetce po chwili zaczęło działać to na nerwy, to też nazbierała tyle pocisków ile zmieściła w garści i wstała. Powoli zbliżyła się do Straszliwca Straszliwego i stanęła za nim. Arena skąpana była w ciemnościach, nawet gwiazdy schowały się za chmurami. Być może trole właśnie dobijały do brzegów jej rodzimej wyspy. Glizda cisnęła kamieniem z nienawiścią przed siebie, a gad podreptał za nim zaciekawiony. Kolejne pociski wystrzeliwał na różne strony Areny z reki wściekłej brunetki, a gad krążył od jednego do drugiego uradowany nową zabawą. Wreszcie Gliździe skończyła się amunicja, a smok podreptał za jednym z kamieni do wielkiego pomieszczenia, które dawniej było klatką gigantycznego smoka...
Dziewczyna odetchnęła kilka razy głębiej i rozejrzała się po pustej w tej chwili Arenie.
-  Mały? Gdzie jesteś? - szepnęła, bojąc się, że głośniejszy dźwięk może jej ściągnąć nieszczęście na głowę. 
Niepewnie i powoli ruszyła w stronę wielkiej klatki. Jej dłoń ślizgała się po zimnej ścianie w ślad za nią. Wtem stanęła w wejściu do mrocznej klatki, w której niegdyś trzymano bestię. Niewiele mogła dostrzec, ale już w samym wejściu, które było jako tako dostrzegalne, widniały ślady kłów, pazurów, spalenizny.
- Hej, hej smoczku... - powiedziała półszeptem, ale odpowiedziało jej tylko echo -Śledzik zabronił tu wchodzić - dodała i zagłębiła się w nieprzeniknione ciemności.
Klatka była przestronna, a Glizda nie mogła wymacać ścian. Nie widziała praktycznie nic oprócz swoich dłoni. Nagle zwaliła się jak długa na ziemię, a pod stopami wyczuła ciepły, mały kształt.
- Ty mały gnojku - wysyczała - Przez ciebie się wywaliłam!
Smok wyślizgnął się spod jej nóg i podreptał do głowy, która fascynowała go o wiele bardziej. Nie mogąc jednak podziwiać tej pucułowatej twarzyczki w całej jej okazałości z powodu ciemności, wystrzelił przed siebie małą płonącą kulkę. W klatce na raz pojaśniało, choć niewiele. Mały płomień zatrzymał się niebezpiecznie blisko głowy Glizdy. Przynajmniej brunetka mogła już cokolwiek zobaczyć i niezdarnie dźwignęła się na nogi. Jej oczy błądziły po zakamarkach pomieszczenia szukając czegokolwiek, na czym mogły by się zatrzymać. Z powodzeniem. Dziewczyna zastanowiła się chwilę i podniosła zielonego gada, który przycupnął u jej stóp. Ku jej zaskoczeniu był całkiem przyjemny w dotyku - miękki i ciepły. Zrobiła dwa kroki na przód w kierunku zabazgranej kleistą mazią ściany i wtedy tlący się ledwie na ziemi płomień zgasnął. Glizda zaklęła siarczyście, a mały smok wystrzelił kolejnym ognistym pociskiem przed siebie.
- Dzięki gadzie - wydukała zdziwiona i zaczęła przyglądać się niezrozumiale nabazgranym napisom.
Jedną ręką zafrasowana zaczęła głaskać smoka, który w zamian wydobył z siebie ciche mruczenie, a drugą dotknęła odcisku dłoni na ścianie. Ta ustąpiła lekko do przodu i po chwili całkowicie zniknęła z boku. Oczom brunetki i ciekawskiego smoka ukazał się długi, ciemny tunel... Na szczęście na wyciągnięcie ręki znajdowała się pochodnia, którą zielony zwierzak z chęcią zapalił. Glizda bez zastanowienia chwyciła ją w dłoń i ruszyła przed siebie. Nawet nie zauważyła, gdy wejście zamknęło się za nią bezgłośnie. Spojrzeniem błądziła po obryzganych krwią i mazią ścianach korytarza, a na jej głowę kapała kleista ciecz. Brunetka nie czuła strachu, a jedynie ekscytację i adrenalinę pulsującą jej w żyłach.
Nie miała pojęcia jak długo idzie, nie mniej Straszliwiec Straszliwy, którego trzymała na ręce zdążył już zasnąć, a ona nadal nie widziała końca korytarza. Wtem jednak, daleko z przodu, pojawiła się nikła smuga światła. Glizda zwęziła oczy w szparki, ale nadal nie miała pewności czy to nie złudzenie. Nabrała powietrza w płuca i zdmuchnęła pochodnię. Teraz widziała na pewno. Delikatne, błękitne światło daleko na wprost. Ruszyła żwawo w jego stronę z dziwną nadzieją w sercu. Smok obudzony zmianą tempa marszu ziewnął przeciągle i wtulił się w rękę dziewczyny. Zaraz potem jednak uniósł główkę wysoko i zaczął nasłuchiwać. Z jego gardełka wydobył się dziwny, nieprzyjemny furkot, a zwierzak wbił pazury w skórę Glizdy. Ta jednak zafascynowana światłem niczego nie poczuła. Wreszcie doszła do końca korytarza. Zielony gad zeskoczył z niej i cofnął się wystraszony z przerażeniem śledząc każdy ruch nieprzytomnej wręcz dziewczyny. Znaleźli się w okrągłej sali, do której prowadziły cztery korytarze, jednym z nich właśnie przyszli. Na środku podłogi i sufitu widniała dziura tak ogromna, że nie sposób byłoby ją przeskoczyć. Natomiast nad dziurą unosił się nieokreślonego kształtu przedmiot wytwarzający niebieskie światło. Gdy stanąć w miejscu, można by zobaczyć, że przedmiot drga nieustannie i faluje dziwacznie. Brunetka nie zastanawiała się nad tym, tylko nieprzerwanie z wyciągniętą przed siebie ręką zmierzała ku przedmiotowi. Wtem stanęła na skraju dziury i po prostu go sięgnęła...
- NIE!!! - głosowi Czkawki zawtórował donośny ryk Szczerbatka, który pędził niezmordowanie przez korytarz, którym nie mógł lecieć bacząc na jego wielkość.
Było już za późno. Zgrabne palce piegowatej brunetki dotknęły unoszącego się przedmiotu, a pomieszczenie i wszystkie korytarze wypełniło rażące, błękitne światło. Błysk tak oślepiający, że samo o nim wspomnienie zdolne było wywołać ból oczu...
----------------------------------------------------------------------------
Tam, tam, tam!
No to 11 rozdział za nami. 
Powracamy do zagadki klatki, do której Glizda wcześniej nie otrzymała wstępu.
Co o tym myślicie?
Długo zastanawiałam się, co będzie w tej całej klatce i wymyśliłam TO.
Czym TO jest, przekonacie się później ;)


No i obowiązkowo, kto przeczyta, komentuje! 

wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział X: Kilka ciężkich dni

Toporek zalśnił w dłoni Astrid, gdy dziewczyna z poważną miną dała znak do ataku. Fala wikingów runęła do przodu. Byli w miejscu, w którym nie było żadnych zabezpieczeń, a trole swobodnie mogły przedrzeć się na drugą stronę. Jednak oddział złotowłosej nie zamierzał łatwo się poddać. Tamten poranek nie należał do udanych. Trole okazały się o wiele liczniejsze, niż mieszkańcy Berk i sprytnie to wykorzystały, okrążając osadę z różnych stron i atakując na różnych frontach. Wszędzie wikingowie walczyli zawzięcie, a jednak ich wrogowie nie zamierzali się poddać.
Czkawka unosił się na Szczerbatku nad Berk i obserwował postępy bitew. Musiał uważać na każdy swój ruch, bo rana na jego piersi była świeża. Ku rozpaczy młodego wodza fronty się powielały i niebawem, mimo jego wskazówek rzucanych dowódcom, trole zacieśniły pierścień wokół osady. Ich niszczycielskie machiny i smocze zbroje zdawały się być wszystkim czego potrzebowali, by pokonać tak wprawnych wojowników jakimi byli mieszkańcy Berk. Było to co najmniej niepokojące. Widać jednak było, że stworzenia męczą się zszokowane tak wytrwałą obroną.
Cały dzień minął pod znakiem zapytania i groźbą porażki dla mieszkańców wyspy. Fronty cofały się coraz bliżej osady, ludzie byli zmęczeni, a rannych i martwych było też nie mało. Wszędzie leżały trupy. Ludzkie, smocze i te należące do troli. Czkawka starał się choć trochę zapanować nad sytuacją i tych najbardziej znużonych odsyłał w najmniej zagrożone miejsca. Nie dawało to jednak wiele, bo mimo swej liczebności osada była wciąż za mała w stosunku do siły i liczebności legendarnych stworzeń z lasu.
- I pomyśleć, ze znów idzie o smoki... - wyszeptał młody wódz, unosząc się nad polem bitwy - Gdyby tata tu był... On już by coś wymyślił...
Pod wieczór tego dnia chłopak zmuszony był odesłać dzieci i starców do Twierdzy, którą zabarykadowano od środka. Jako dowódcę nielicznych obrońców Wielkiej Hali postawił Glizdę, która mimo tego, że z rana podczas walki doznała uszczerbku na ciele do tej pory dawała z siebie wszystko.
- Obawiam się, że więcej odpoczynku niż tu zaznasz, nie mogę zaoferować - powiedział, szykując się do ponownego startu w niebo.
- Powinieneś był postawić tu Astrid. Ja chętnie oddam się w wir walki.
- Tylko że to Astrid wytypowała cię do przejścia w to miejsce. Stwierdziła, że wspaniale walczysz, ale jeśli nie odpoczniesz stracimy jednego z najlepszych wojowników - uśmiechnął się nieznacznie i bez dalszych wstępów dał Szczerbatkowi znak do lotu.
Glizda westchnęła ciężko i tak jak jej tymczasowi podwładni usiadła na schodach. Osmalony miecz pokryty zakrzepniętą krwią wylądował bezpiecznie na jej kolanach. Starannie pogładziła jego klingę i ucałowała czule rękojeść.
- Nie martw się tato... Nie okryję twojej broni hańbą... - wymamrotała ledwie słyszalnie i przymknęła oczy.
Była wykończona, a wszystkie mięśnie parzyły ją z bólu. Nie chciała się do tego przyznać, ale była wdzięczna złotowłosej za to wstawiennictwo. Ostatni dzień był dla niej katorgą i jeszcze teraz wiele godzin walki, która nie zamierzała się prędko skończyć. Odetchnęła głęboko, a jej głowa osunęła się bezwładnie na bok...

*

Noc minęła ciężko dla mieszkańców osady. Księżyc skrył się za chmurami, a trole sprytnie to wykorzystały. Mało kto mógł pozwolić sobie na sen, a jeśli już to na niespokojny i pełen koszmarów. Noc jednak można było wykorzystać do tworzenia zasadzek i to właśnie wykorzystali mieszkańcy Berk. Czkawka nie zmrużył oczu ani na sekundę, ale dopilnował, by Astrid choć na godzinę zniknęła w tym celu z pola walki. Widział jak jego narzeczona zmierza w kierunku Twierdzy i miał nadzieję, że nie podejmie się tam żadnej pomocy. W końcu zasłużyła na odpoczynek. On natomiast liczył tylko na to, że świt przyniesie zmiany na lepsze. Nie rozumiał, że słońce nijak mu nie pomoże, tylko jak zwykle ruszy w swoją codzienną wędrówkę po niebie. Nie rozumiał, że to tylko ciężkie dni, które tak naprawdę niczym nie różnią się od poprzednich. 
- Szczerbatku - wyszeptał do swojego przyjaciela, budząc go po godzinnej drzemce, gdy słońce wyłoniło się już zza horyzontu - Skończyłem obchód. Wracamy na niebo - dodał smutnym głosem.
Smok wydał z siebie tylko dźwięk na pograniczu ryknięcia, a mruczenia i otarł głową o ramię chłopaka. Dla niego mógł nawet wcale nie spać, byle tylko Czkawka był cały i zdrów. 
Parę minut potem unosili się znów nad wioską, tak jak i wcześniej. Teraz jednak ich oczy zdradzały rozpacz, nie było już w nich wczorajszej nadziei. Walka cofnęła się już pomiędzy pierwsze budynki, które nie mało cierpiały dając ochronę swoim mieszkańcom, lecz w zupełnie inny sposób niż zazwyczaj...

*
Glizda przetarła podkrążone oczy i ziewając, ruszyła w stronę jednego z frontów. Wybrała go na chybił trafił. Musiała, po prostu musiała walczyć. Co z tego, że za ludzi, których prawie nie znała, co z tego że za smoki? Musiała przecież też walczyć za siebie, za Czkawkę... Za to Astrid musiała spać. Zasłużyła na to, a brunetka nie zdzierżyłaby kolejnego "heroicznego" czynu złotowłosej. Może i się do niej przekonała, ale to nie znaczyło, że Astrid jej nie wkurzała. Narzeczona Czkawki po prostu miała talent! Właśnie. Narzeczona. Gliździe mina zrzedła, bo przypomniała sobie swój sen. 
Jej ojciec był dobrym człowiekiem, który dbał o rodzinę i przyjaciół. Był przyjacielem wodza i gotów był wiele poświęcić dla osady. Wszyscy to wiedzieli i wszyscy, prócz jego córki, naiwnej Glizdy, spodziewali się, że przypłaci to życiem. Ta też się stało, że córka za wcześnie stanęła nad zwłokami ojca, matki i brata. Przeżyła ich wszystkich i osobiście musiała kopać mogiły. Do tej poty w jej mózgu kołatało się wspomnienie twarzy zastygłych w bólu i spalonych ciał. Wszystko wokół niej się waliło, przyjaciele i rodzina płacili najwyższą cenę dla niej. Nie mogła się na to zgodzić, nie mogła narażać ludzi. Nawet tu, na Berk... Ledwie dotknęła stopami lądu, a już wywołała wściekłość i zazdrość w Astrid, przyciągnęła legendarne trole, które nigdy wcześniej, jak zapewniał ją Czkawka, nawet nie pokazały się ludziom. Dlatego też postanowiła. Jeśli nie zginie w walce za nowych przyjaciół, to odpłynie jak najdalej od Berk. Razem z całym swoim nieszczęściem.
Więcej czasu na rozmyślania nie miała, bo czyjaś krew rozpryskała się na jej twarzy. Dziewczyna z posępną miną zrobiła młynek mieczem i bez wydania jakiegokolwiek dźwięku rzuciła się w tłum, by dotrzeć na sam początek szeregu walczących. Traf chciał, że znalazła się w oddziale Mieczyka, który jako tako sam nie potrafił taktycznie rozegrać starcia. Zaraz też komendy posypały się z ust Glizdy, a bliźniak szybko podchwycił ich słuszność i wykrzykiwał je po niej swoim obdartym z dziecięcej głupoty głosem. Wiele to jednak nie dało, aczkolwiek umocniło pozycje szeregu. 

*

Szczerbatek przysiadł na jednym z dachów, dając odpocząć swoim skrzydłom. Wiatr od rana nie był przychylny i zmuszał smoka do podwójnego wysiłku. Czkawka doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tak jaki i z tego, że Glizda po raz kolejny dała popis swego nieposłuszeństwa i zostawiła Astrid z obrońcami Twierdzy. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. 
- Może tak będzie lepiej? - wyszeptał niepewnie - Przynajmniej Astrid na pewno przeżyje. 
Szczerbatek uderzył go swoim uchem i zmarszczył groźnie nos. Wiking wiedział, że smok się z nim nie zgadza i niepokoi się o Glizdę. Tylko nie mógł nic na to poradzić, że sam nie potrafił się określić co do Glizdy.
- Wolisz ją, prawda? - rzucił cicho do smoka - Astrid nigdy nie lubiłeś zabierać na loty, a jak latamy z nią, to jesteś cały w skowronkach. Nieprawdopodobne... 
Nocna Furia tylko zamruczała i polizała dłoń przyjaciela. Ten odpowiedział błyskiem oczu i podrapał zwierzaka po głowie. Już miał wsiadać, żeby poinstruować kolejny z szeregów, gdy smok pacnął go w sztuczną nogę. Czkawka o mało co nie spadł z dachu. 
- Mordko! 
Nie powiedział ani słowa więcej, bo zrozumiał, co Szczerbatek chciał mu przekazać. Do jednego z portów Berk zbliżał się statek kupiecki. Wikingowi zajaśniały oczy.
- Można wywieźć stąd dzieci i starców! 
Szybko wskoczył na grzbiet smoka i ruszył ku łajbie kołyszącej się na falach. Teraz już rozumiał, że świt nie miał tu nic do rzeczy. Słońce nie zmieniło ich położenia, tylko los mógł to zrobić. I zrobił, pchając kupiecki stateczek w południe ku brzegom ich wyspy. 
Szczerbatek zwinnie wylądował na pokładzie statku, a jego kapitan cofnął się niepewnie. Mężczyzna był przerażony, a Czkawka szybko zorientował się, ze nie widział go tu od czasów swojego dzieciństwa. Nic dziwnego, że nie spodziewał się jeźdźca na smoku.
- Bart! Miło cię widzieć! Dawno nie gościłeś na Berk! - wykrzyknął, nie schodząc ze smoka.
- Widzę, że wiele się pozmieniało. Ale cóż to, czy to nie ten chudy brzdąc, co mi zawsze wykupował cały atrament? Czkawka? Zmężniałeś, nie ma co...
- Dziękuje, ale nie mam czasu na pogaduchy. Muszę prosić cię o przysługę. Mamy tu wojnę...

*

- Czkawka! To nie pora na układy! Mamy środek bitwy! - wykrzyknęła Glizda, gdy została odciągnięta z wiru walki.
- Poradzą sobie te chwile bez ciebie i Mieczyka. Musicie mi pomóc.
- Sie robi - odparł bliźniak i zasalutował wodzowi. 
W pośpiechu przebyli przestrzeń dzielącą ich od Twierdzy i dosłownie wpadli na czekającą tam Astrid. Dziewczyna posłała brunetce dziwne spojrzenie. Niby to pełne wdzięczności, niby nienawiści. 
- Raczyłaś wrócić? - spytała oschle, ale w jej głosie nie było jadu.
Czkawka uciszył narzeczoną skinieniem ręki i kazał iść za sobą. Sam biegiem wspinał się po schodach. Pozostali tylko patrzyli na niego otępiale. 
- Bart przybił do brzegu! - wykrzyknął chłopak - Trzeba zabrać dzieci i starszych z wyspy!
Jednak jego przyjaciele nadal nawet nie drgnęli. Glizda nie wiedziała co robić, Astrid czuła jakiś wewnętrzny sprzeciw, a Mieczyk drapał się po głowie. Młody wódz zwiesił w niemocy ręce. Nie pojmował, dlaczego nie chcieli mu pomóc. 
- Nie lepiej wywieźć trole? - bliźniak rzucił to lekko i beznamiętnie, tak jak rzucał w eter swe głupie pomysły. 
Tylko że ten nie był taki głupi, a Czkawce jeszcze mocniej zalśniły oczy, Astrid zamachała energicznie głową i wszyscy spojrzeli na Glizdę. Jasne było, że pytają ją o zgodę, by przetransportować trole na jej rodzimą wyspę.
- Przodków mi raczej nie wykopią, więc czemu nie - wzruszyła tylko ramionami, chcąc pokazać, że losy jej wyspy są jej obojętne.
Mimo to wszyscy wiedzieli, że ta decyzja nie była dla niej taka łatwa, a losy Berk i jej rodzimej wyspy wcale nie są jej obojętne. Widać to było w jasno zielonych oczach dziewczyny, które na chwilę przygasły, gdy to mówiła. Czkawka nic więcej nie powiedział, tylko razem z Szczerbatkiem popędził na front, na którym miał nadzieje znaleźć przywódcę troli. Astrid posłała uśmiech Gliździe i uderzyła ją przyjacielsko w ramię.
- Miałam cię za podłą morderczynie... No wiesz. Ta Nocna Furia... Okazuje się, że masz więcej serca - rzuciła i odeszła w ślad za Czkawką.
Brunetka stała wmurowana w miejsce i zszokowana słowami Astrid. Była przekonana, że Czkawka mówił jej, że nikt ma nie wiedzieć. Skąd więc złotowłosa...
- Niezła byłaś Glizda - przyznał Mieczyk - A myślałem, że jesteś tylko kolejną głupią lalunią, w której kocha się Sączysmark, on zawsze wybiera se te głupie...
Wtedy kompletnie zbiło ją z tropu. Przed sekundą zrozumiała, że jej zawiść do smoków nie jest już tajemnicą, a teraz przystawiał się do niej Mieczyk, który wcześniej zupełnie ją ignorował. Rzeczywistość Berk całkowicie zbiła ją z nóg.
- A ty miałeś świetny pomysł - odparła niepewnie - Zupełnie nie głupi. A patrząc na ciebie i twoją siostrę myślałam, że jesteście idiotami - przyznała.
---------------------------------------------------------------------
No i siup!
Co powiecie na takie rozwiązanie?
I to Mieczyk na nie wpadł!
Osobiście sama nie rozumiem dlaczego to on je wymyślił.
Tak jakoś wyszło.

Tak wiem, dzień później niż zwykle xD
Jestem przepracowana, no cóż.
Wasze blogi nadrobię, jak tylko znajdę czas, czyli w ferie, które zaczną mi się w piątek.
Wybaczcie.

No i obowiązkowo, kto przeczytał komentuje!

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział IX: Śmiertelne ciosy

Kolejne smoki przemykały nad linią wroga, który nieustraszenie parł do przodu. Trole wyciągały z lasu prowizoryczne katapulty i wyrzucały z nich wielkie kamienie, nałożone przez ich wyrośniętych krewniaków, którzy mierzyli prawie tyle, co normalny człowiek i byli dwa razy szersi. Swoja drogą krewniacy ci pojawili się dopiero po rozpoczęciu walk. Niebawem pojawiły się też drabiny, które miały pomóc im przedostać się na druga stronę. Ludzie robili, co mogli, ale i tak potoki wroga przedzierały się na ich stronę, siekąc krótkimi mieczami i powalając nawet największe ze smoków.
Czkawka nie mógł patrzeć z góry, jak jego ukochani poddani są zabijani przez wroga. Wizja pokoju, która dawno zakorzeniła się w jego mózgu zaczęła bladnąć z ogromną prędkością. Chłopak chwycił oburącz swój miecz i kazał smokowi wylądować. Szczerbatek runął na jedną z drabin przystawionych do muru i przewrócił ją swoim ciężarem. On był gotów zabijać za swojego przyjaciela, teraz tylko Czkawka musiał zdecydować, czy jest gotów zrobić to samo. Wziął głęboki oddech i zeskoczył z grzbietu Nocnej Furii. Od razu sięgnęły ku niemu topory, miecze i maczugi. Parowanie ciosów i unikanie ich nie było wyzwaniem, ale gdy on uniósł swój oręż i zaczął opuszczać go ku szyi nieświadomego niczego trola, czas zwolnił. Czkawka czuł każdą sekundę dzielącą go od śmierci przeciwnika. Widział kątem oka pot spływający mu po skroni, czuł drżenie ciała, którego nie potrafił opanować i wreszcie poczuł skórę ustępującą stali. Mięso rozstępowało się przed jego mieczem, dając mu dostęp do życiodajnych tętnic i kręgosłupa. Gruchnęły kości, trysnęła krew, a głowa trola odłączona od tułowia poturlała się w dal. Młody wódz wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze i przyglądał się jak ciało pozbawione rozumu i połączenia z mózgiem upada i drży konwulsyjnie. Jego sercem targnął strach. Tak łatwo jest zabijać.
Trole wdrapywały się na mur i waliły po głowach wikingów swymi drewnianymi maczugami, siekły mieczami, rzucały toporami. Dawni wielcy wojownicy, którzy porzucili broń na rzecz smoków, musieli zdać się na łaskę plujących ogniem bestii i ich pazurów. Istniał jednak problem, szarozielone stworzenia wiedziały jak obchodzić się nie tylko z ogniem, ale też całą resztą z jakiej zbudowane są smoki. Od lat żywiły się ich mięsem lub ginęły w ognistych paszczach jako podwieczorek.
Wokół panowała tylko pożoga. Ogień oblepiał drzewa, które waliły się na wszystkie strony. Krew bryzgała po twarzach i rękach, żelazo uderzało o żelazo. Śmierć, strach i potwory. Bo nawet ludzie byli potworami, które w obronie własnej i przyjaciół potrafili zabijać. Czkawka zdał sobie sprawę, że jest po stronie wroga, a Szczerbatek zaraz polegnie, więc zagłuszając swoje sumienie rzucił się ku smokowi. Nadal jednak słyszał chrzęst kości, a smak krwi, która plamiła jego twarz, wywoływał u niego odruchy wymiotne. Musiał dosiąść Szczerbatka, musiał pomóc przyjacielowi. Minuty wytrzymałości umocnień były policzone. Szala zwycięstwa, ku zaskoczeniu wszystkich, przechylała się na stronę troli. Czkawka nie mógł się nadziwić coraz to kolejnym machinom wyciąganym z mroku lasu przez te stworzenia. W pewnym momencie, czego chłopak już się spodziewał, pod ich naporem mur został przerwany, a dawna wyrwa wydawała się ledwie małą dziurką w porównaniu z tym, co powstało. Prymitywna broń wykuta niezdarnie przez mityczne stwory w ich łapskach sprawdzała się niesłychanie dobrze w starciu z nieuzbrojonymi wikingami i smokami. Młody wódz nie za bardzo wiedział co ma począć. Wreszcie dotarł do swojego smoka i płynnie wślizgnął się na jego grzbiet, obrywając przy tym w lewy bok. Adrenalina, jaka zawładnęła jego ciałem, zneutralizowała ból do minimum. 
- Niech ktoś leci wezwać resztę z wioski! Potrzebujemy tu wszystkich ludzi! Dalej! I niech inni polecą po broń! Gdzieś musi jeszcze leżeć ta kupa złomu! - wykrzykiwał z  dziwnym opanowaniem.
Nie mógł pozwolić, by jego podopieczni wyczuli strach w jego głosie i niewypowiedzianą obawę. Wtem Szczerbatek rzucił się do przodu, odpychając gromadkę troli od pleców Śledzika. Z jego gardła cały czas dobywał się groźny ryk. Natomiast jego jeździec wymachiwał na wszystkie strony swoim ognistym mieczem, choć płomienie ślizgały się po strojach troli. Był zmuszony zabijać. Na nic nie zdały się sztuczki z ogniem, więc jego ulepszona broń okazała się działać tylko jako zwykły miecz.
Wtem zerwał się potężny wiatr, który ugiął czubki drzew, a na niebie pojawił się wielki cień. Skrzydła smoka, który szykował się do lądowania zatrzepotały i na ziemi przysiadł Tajfumerang. W pysku niósł ze wstrętem wóz pełen zabójczego żelastwa. Wypuścił go w jednej chwili i otrząsnął się, jakby wypluł właśnie coś niesmacznego. Broń rozsypała się po ziemi.
- Nareszcie! - wykrzyknął Czkawka - Komu zawdzięczamy niechybny zwrot akcji?! - dodał, a zawtórowali mu rozweseleni wikingowie, którzy właśnie chwytali za przyniesione narzędzia.
Smoki cofały się od nich zniesmaczone, ale nie przestraszone. Najwyraźniej czuły, że nie przeciw nim zostanie skierowana ta broń. Tymczasem Tajfumerang zupełnie oklapł na ziemi i odwrócił pysk do swojego jeźdźca. Z jego grzbietu, przerażona i zniesmaczona, zeskoczyła Glizda. Zarzuciła głową na obie strony i zrobiła młynek mieczem.
- Kochana ziemia. Nigdy więcej nie oderwę od ciebie stóp.
Czkawkę zatkało, ale mimo wszystko na jego ustach pojawił się uśmiech. Nie widział już Szpadki, która w ślad za Glizdą zeskoczyła na ziemię. Na chwilę nawet zapomniał o obronie własnej i krwi na twarzy, o trupach na sumieniu, tak był zafascynowany tym niespodziewanym widokiem. Brunetka zauważyła, że się w nią wpatruje, więc posłała mu słodkie spojrzenie, tnąc na około osmalonym mieczem. Zbliżyła się odrobinę i pogroziła mu palcem.
- Zadrwiłeś sobie ze mnie. Nie macie tu koni! Musisz mi załatwić inny transport, bo na smoka więcej nie wsiądę. Byłam ubezwłasnowolniona! Ten potwór robił, co chciał! - wykrzyknęła.
Młody wódz zaśmiał się radośnie, aby chwilę potem wytrzeszczyć oczy. Nikt tego nie zauważył, ale z piersi chłopaka sączyła się krew. Czkawka dotknął oniemiały toporka wystającego z niego i osunął się ze Szczerbatka, na szczęście przez cały ten czas smok był na ziemi. Tylko Glizda i Nocna Furia ujrzeli, że trzeba interweniować. Szczerbatek stanął na tylnych nogach i nie pozwalał zbliżyć się do chłopaka. Brunetka podbiegła do leżącego na ziemi wikinga i przykucnęła nad jego ciałem. Uniosła jego głowę i położyła na swoich kolanach.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła roztrzęsionym głosem i wyciągnęła topór z jego piersi.
Czkawka jęknął, zwracając tym samym uwagę Astrid. Ale to Glizda była przy nim i podźwignęła go na nogi. Mięśnie miała sztywne. Na około niej były ziejące ogniem smoki, do tego szczęk metalu i łamanych kości. Nogi jej się zatrzęsły.
- Nie pozwolę by i mojego przyjaciela zabrały mityczne stwory wśród pożogi i smoków - wydusiła twardym tonem i z niezwykłą łatwością wsadziła Czkawkę na Szczerbatka.
Tymczasem Astrid zdążyła do nich dotrzeć i pogładziła twarz narzeczonego, z którego piersi wciąż sączyła się krew.
- Wsiadaj i leć z nim do osady. Musisz go opatrzyć! - krzyknęła Glizda - Ja przeorganizuję ludzi. Potrzebujemy tu wszystkich, co do jednego! Jeśli odlecisz teraz, to powinnaś wezwać tych, którzy zostali w osadzie.
Dziewczęta przez chwilę patrzyły sobie prosto w oczy. Nie było już w ich spojrzeniach nienawiści, lecz strach o tę samą osobę i odrobina zaufania. Astrid tylko kiwnęła głową i wsiadła na Szczerbatka. Jej noga wsunęła się gładko w "strzemię", a Nocna Furia rykiem zawiadomiła wszystkich o swoim starcie. Glizda zamachnęła się swoim mieczem, jednocześnie robiąc obrót, a głowa jednego z troli padła na ziemię. Do dziury w murze dotarła jedynie z zadrapaniami na ramionach. Znała się dobrze na walce i nie jedną wojnę już przeżyła, wiedziała też, że mieszkańcy Berk potrafią to równie dobrze, jak ona. Muszą tylko sobie przypomnieć. Z trudem zaczęła wspinać się na fasady muru, który z każdą chwilą był coraz bardziej niestabilny. Rzuciła przelotne spojrzenie na szyk wikingów i sparowała cios, zadany jej od tyłu. Dobrą minutę odpierała czwórkę troli, które w nierównej walce rzuciły się na nią. Wreszcie jednak pozbawiła jednego dłoni, drugiego ucha, a trzeciego zwaliła na ziemię, więc zostało jej tylko wbicie klingi w pierś zaskoczonego, czwartego przeciwnika. Miecz prześlizgnął się gładko pomiędzy płytami prowizorycznej zbroi stworzenia i zniknął w zielonkawym ciele, aż po rękojeść. Trol tylko wybałuszył oczy,  otworzył usta i wydał z siebie dziwny, agonalny jęk. Glizda nie miała skrupułów, szybko wyciągnęła broń z wnętrza przeciwnika i pozwoliła, by jego ciało spadło na jego pobratymców.
- Za Czkawkę - powiedziała, a w jej oczach pojawił się demoniczny blask - Ludzie! Utwórzcie zwarty szyk i choćby nie wiadomo co się stało, utrzymujcie go!

*

Czkawka jęczał z bólu, gdy wraz z Astrid leciał do swojego domu. Jedną dłoń zacisnął na swojej piersi, a drugą na uprzęży Szczerbatka. Cieszył się, że ma swojego przyjaciela blisko w tym krytycznym momencie. Oddychał coraz wolniej, coraz spokojniej. 
- Szczerbatku.... Czy to koniec? - wyszeptał tak, by Astrid nie miała szansy go usłyszeć.
Próbował rozkoszować się lotem, myśląc, że będzie to jego ostatni. Zamknął oczy, wiatr łechtał mu delikatnie twarz. Nie było go ledwie jeden dzień. Ostatni raz zaznał wolności, by powrócić i umrzeć... Zobaczył dymiące ruiny miasta, a pośrodku nich skąpaną w błękicie dziewczynę. Z jej oczu płynęły łzy, ale nie miał pojęcia jakiego koloru są te oczy. Usłyszał ryk smoka, a kobieca sylwetka poruszyła się niepewnie. Na ziemi, tuż obok niej wylądował Śmiertnik Zębacz, a cały obraz się rozmył.
- Czkawka! - głos Astrid był donośny i rozsadzał mu uszy - Ludzie pomóżcie mi go przenieść!
Chłopak był ledwie przytomny, gdy prowadzono go po schodach do jego domu. Tam położono go na stole i pozbawiono górnej części odzieży. Cały czas towarzyszyło mu pomrukiwanie Szczerbatka i głos Astrid. 
- Muszę mieć miejsce panienko - wydukała staruszka, która miała zająć się uzdrawianiem Czkawki. 
Młody wiking opuścił jedną rękę ze stołu, a jego smok, zgadując jego myśli dotknął jej delikatnie. Trwali tak przez całą operację, cały wieczór, całą noc...
Astrid nie mogąc znieść dłużej widoku krwi i zapachu ziół opuściła dom Czkawki dość szybko. Wiedziała też, że ma masę obowiązków. Zebrała ludzi, którzy po całym dniu pracy wracali właśnie do domu i ku ich rozpaczy wysłała ich pod mur. Oszczędziła tylko dzieci i starców. Po jej głowie pałętały się przeróżne myśli, ale dominował w nich strach. Panna Hofferson się bała. Nie wojny, krwi, czy utraty kończyny. Martwiła ją krew wypływająca z piersi Czkawki, którą teraz miała na własnych rekach. Martwił ją jego ból i cierpienie. Jednakże ponad to martwiła ją Glizda. Złotowłosa szczerze bała się, że może stracić Czkawkę. To wszystko przez problemy w ich związku. Nie potrafiła się wyżalić ukochanemu, a ten miał jej to za złe. Choć nigdy tego nie powiedział. Westchnęła cicho i uniosła dumnie głowę. To jego wybór. Jeśli jej nie doceni, to tylko straci. Potem przypomniała sobie, że dowództwo na miejscu walki zostało w rękach Glizdy, a nigdy nie wiadomo, co ta mogła tam nawyprawiać. Jak na zawołanie z gąszczu lasu wyłoniła się postać brunetki. 
- Astrid... - powiedziała z uśmiechem - Co z Czkawką?
- Babka go operuje - odparła złotowłosa - Co z murem?
- Walka wre, ludzie są zmęczeni, trole spychają nas w głąb lasu, ale dzięki broni nasi zdołają przez jakiś czas utrzymać pozycje i być może odeprzeć atak. Nie mniej jednak posłuchali mnie tylko dzięki Valce. To takie przykre - dodała.
Glizda widziała, że złotowłosa krzywiła się, gdy mówiła o mieszkańcach Berk, jak o swojej rodzinie. To że zawarły niemy pakt nie oznaczało, ze zaraz zaczną kochać się nawzajem.
- Valka przejęła dowództwo i odesłała mnie, żebym przekazała ci te wszystkie wiadomości.
- Wracałaś na piechotę? - upewniła się złotowłosa, wypatrując jakiegokolwiek smoka w pobliżu.
- Tak. Jak już mówiłam - trzymam się ziemi. Smoki to bestie i zawsze nimi będą. Nic tego nie zmieni.
- Prześpij się. Dużo dziś dla nas zrobiłaś - powiedziała oschłym tonem Astrid - Ja muszę wracać. W końcu jestem jedną z najważniejszych wojowniczek na Berk. Przyda się ktoś, kto zajmie się Czkawką... - dodała od niechcenia - Ale uważaj. Nie oddam ci go - ostatnie słowa wycedziła ostro, ale nie tak, jak zrobiłaby to jeszcze niedawno.
- Nic nie mogę ci obiecać - odparła Glzida.
Astrid tylko wzruszyła ramionami i uścisnąwszy brunetce dłoń, odeszła w swoją stronę. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i pobiegła do domu Czkawki. W Środku panował dziwny zaduch, ale ona nie zwracała na to uwagi. Babka zakończyła już swoja pracę i zbierała swoje rzeczy.
- Trzeba mu smarować tą ranę trzy razy dziennie. Nie wróci do walki prędzej niż za kilka dni. Warto też mu czasem zaparzyć te zioła - wcisnęła w ręce Glizdy pęk roślin i pokazała jej śmierdzącą maść - Wszystko powinno być dobrze, ale sam nie ruszy się z tego stołu - to powiedziawszy wyszła, nawet nie racząc zaoferować pomocy przy przenoszeniu chłopaka.
Brunetka uśmiechnęła się delikatnie, odłożyła to, co dostała na jedno z krzeseł i podeszła do stołu, na którym leżał młodzieniec. Nie zamierzała martwić się krwią zasychającą na jej ciele i we włosach. Byłą urodzoną wojowniczką, nieprzeciętnie uzdolnioną morderczynią. Podrapała Szczerbatka po głowie, a ten trącił jej rękę i polizał ją. Dziewczyna prychnęła cichutko rozbawiona i spojrzała na śpiącego wikinga. Przyglądała mu się tak dłuższą chwilę, by odważyć się odgarnąć mu włosy z twarzy.
- Wiesz co Szczerbatek? Nigdy czegoś takiego nie czułam. Znam go kilka dni, a już mi cholernie na nim zależy. Od środka rozpiera mnie gorąco, a skórę mam zimną jak lód. Przechodzą mnie dreszcze, a na wspomnienie jego uśmiechu żołądek mi się przewraca. Nie wiem w którym momencie, ale coś mi się stało - wyszeptała z rozmarzeniem.
Kwadrans później, dalej siedziała z łokciami opartymi na stole, głową opartą na własnym ramieniu i pyskiem Szczerbatka na kolanach. Dawno nie spała tak dobrze i spokojnie. Jednak nie dane jej było spędzić tam całej nocy, bo Czkawka się obudził. Szczerbatek wyczuwając to, podniósł swój łeb raptownie do góry, przez co z kolei Glizda straciła równowagę i przewróciła się z krzesłem do tyłu. 
- Wszytko okej? - spytał brunet ze stołu i posłał jej pełen wdzięczności uśmiech - Wiesz, że chyba tylko dzięki tobie żyję? Szybko zareagowałaś...
- Nie musisz mi mówić jaka jestem wspaniała - stwierdziła, patrząc na niego z podłogi.
- Wiesz... W sumie, to ja ciebie też uratowałem... - zaśmiał się Czkawka, ale szybko przestał, bo ból rozsadzał mu pierś - Chyba muszę być poważny.
- Ty w ogóle tak potrafisz? - spytała sarkastycznie dziewczyna i podniosła się z podłogi.
Szczerbatek przez cały czas przyglądał się im z boku i przechylił łeb na prawą stronę. On też polubił tę nową mieszkankę Berk. 
---------------------------------------------------------------------
Co wy na to? 
Walka i pierwsze śmiertelne ciosy z ręki Czkawki! 
Chłopak, który marzył o pokoju, musiał zabić.
W sumie... Jestem całkiem zadowolona z tego rozdziału.
Pozdrawiam Was drodzy Jeźdźcy Smoków!

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział VIII: Tajfumerang imieniem Barlog

Zamknęła oczy i zacisnęła usta tak mocno, że aż zbladły. Musiała zdusić w sobie niechęć, wewnętrzny sprzeciw i o dziwo strach. Z drżącym sercem i ustami rwącymi się do krzyku, szła powoli w stronę bestii przycupniętej na pagórku. Północny wiatr zadął jej w twarz i wycisnął łzę z oka. Nie bała się tak bardzo nawet wtedy, gdy widziała smoki, którym z paszczy ciekła krew, a ona stawała z nimi do walki. 
- Idiotyzm! - wykrzyknęła Glizda i odwróciła się plecami do stworzenia, które podniosło pysk do góry i zaczęło się jej przyglądać - Ja i smoki. Po prostu cudnie. Ja jestem od zabijania, a nie... - mamrotała, oddychając szybko. 
Jej pięści na przemian zaciskały się i rozprostowywały. Brunetka walczyła ze sobą tylko i wyłącznie dlatego, że gdzieś tam w lesie, pod szarym, zimnym murem bez broni walczył jej przyjaciel. Bo przecież Czkawka był przyjacielem i to bardzo ważnym, tym który zainteresował się jej losem. Mięśnie jej ramion drżały widocznie, a dwudziestolatka nie potrafiła zmusić się do spojrzenia na bestię. 
- Zrobię to. Zrobię. Dla Czkawki... - mamrotała, zamykając oczy - Dla Czkawki. Dla Czkawki.
Wzięła głęboki oddech, wyprężając pierś i pozwalając zimnemu powietrzu przedrzeć się do płuc. Z półprzymkniętymi oczyma i ręką wyciągniętą za siebie, tyłem ruszyła ku Tajfuerangowi. Stworzenie leniwie dźwignęło się na nogi i zrobiło krok w stronę dziewczyny, przyglądając się jej niepewnie i wraz z malejącą między nimi odległością coraz bardziej marszcząc pysk. Gdy Glizda była już praktycznie kilka centymetrów od jego łowy, smok wyszczerzył kły i klapnął nimi niebezpiecznie blisko jej ręki. Dziewczyna przerażona cofnęła dłoń i położyła na klatce piersiowej w miejscu trzepoczącego serca. 

*

Kolejne smoki wzbijały się w granat nocnego nieba i nurkowały pośród zielonkawych stworków, by wrócić za bezpieczną stronę muru z uszkodzonymi skrzydłami i głębokimi ranami na brzuchach. Każda próba ataku kończyła się fiaskiem, a napięcia wśród wikingów rosły. Tymczasem nadzieja gasła, a Czkawce wcale się to nie podobało. Coś w jego środku rozgrzało się do czerwoności i wypalając go, chciało wydostać się na zewnątrz. Po jego głowie miotały się coraz dziwniejsze myśli. 
- Co ja narobiłem... - wymamrotał - Szczerbatku... - spojrzał szklistymi oczyma na smoka, szukając u niego wsparcia.
Oczywiście je znalazł. Jego przyjaciel przylgnął do niego, tworząc nad głową Czkawki baldachim z czarnego jak noc skrzydła. Oboje bali się rozczarować jeden drugiego, a do tego dochodziła odpowiedzialność za całą wioskę. 
- Zawiodłem ich. Nawet nie spróbowałem przekonać tych stworzeń, by nie zabijały smoków - wyszeptał - To przez to, że chcieli mi ciebie zabrać - stwierdził i spojrzał w oczy Szczerbatka.
Znalazł w nich zrozumienie i żal, który nie opuścił smoka od śmierci Stoika, choć Czkawka już rozumiał, że to nie wina Szczerbatka. 
- Wszyscy zginiemy, a ja w dodatku nie wiem, co mam zrobić, powiedzieć - bełkotał, patrząc na jeźdźców i smoki walczących z trolami ramię w skrzydło. 
- Ktoś musi lecieć do wioski... Albo pobiec.... Nie można zabierać nikogo z pola, żadnego smoka... - młody wódz był roztargniony i nie potrafił zebrać myśli, całe życie przewijało mu się przed oczyma. Ten rok nie był dla niego łatwy. Wszystko się zagmatwało, rodzina, przyjaciele, miłość... Nic nie było już oczywiste, a Glizda dodatkowo wywróciła to do góry nogami.
- Bliźniaki! - krzyknął nagle - Jedno z nich musi pobiec do wioski, tak będzie najlepiej... - stwierdził i odszukał wzrokiem Szpadkę. 
Tymczasem Szczerbatek przyglądał mu się z boku. Dla niego i Czkawki ta wojna była trudniejsza niż dla reszty, ledwie uszli z życiem po ostatniej tragedii...

*

Brunetka niespokojnie wypuściła powietrze z ust. Stała oko w oko z gigantycznym smokiem i nie miała w ręce broni. Zwierzę przyglądało jej się bacznie lustrując każdy odcinek jej ciała. Wielki pysk z obnażonymi kłami poruszał się do rytmu oddechu smoka wraz z jego nozdrzami. Glizda czuła, że nie jest w stanie wykonać najmniejszego ruchu, więc tylko patrzyła. Nigdy nie widziała jeszcze żywego smoka tej wielkości z bliska. Na takie sztuki zastawiała sidła. Zaczęła więc analizować całą budowę bestii i przypominać sobie lekcje ze Śledzikiem. Trójkątny pysk spoczywał na długiej silnej szyi, która była równie trupio blada. Pomiędzy nozdrzami stworzenia tkwił wygięty kolec o podobnej, co rogi smoka budowie. Dalej przez całe jego ciało ciągnął się rząd płaskich wypustek skórnych, które kształtem przypominały kolec na pysku. Przednie łapy bestii były jednocześnie skrzydłami, których brzegi były bardzo jasne, a obszar tuż przy ciele prawie granatowy. Tylne kończyny smok miał dobrze umięśnione i zakończone ostrymi jak brzytwy szponami. Całokształtu dopełniał ogon, który nieustannie zwijał się i rozwijał, przywodząc Gliździe na myśl pęd winorośli. 
Nagle dziewczynę ogarnęło nieznośne ciepło, a adrenalina opadła, przywracając trzeźwe myślenie. Brunetka rozluźniła mięśnie i mimo obnażonych kłów bestii, wyciągnęła rękę do przodu. Musiała działać, musiała pomóc. Jej palce były już niebezpiecznie blisko skóry na smoczych nozdrzach, a dziewczyna wyobrażała sobie już dotyk łusek na dłoni, gdy Tajfumerang postanowił pokrzyżować jej plany. Ryknął przeraźliwie, wyginając szyje do tyłu i wzbił się w powietrze, by zostawiwszy po sobie płomienne, kuliste wzory na pagórku, odlecieć. Tymczasem Glizda zastygła z ręką wyciągniętą przed siebie, kołaczącym w piersi sercem i strachem wymalowanym na twarzy. W tamtej chwili dziękowała Thorowi, że nikt nie widział jej słabości.

*

Szpadka kopnęła rozwścieczona kamień i otarła krew z policzka. Nie lubiła chodzić odkąd wszyscy na Berk dosiedli smoków, a tym bardziej nie lubiła zostawiać swojego smoka z jego drugą głową i jej bratem. Tym razem dobijało ją jeszcze to, że została zmuszona do opuszczenia pola walki. Starała się iść szybko, ale nie potrafiła biec, gdy opętana była szałem i wściekłością.
Mijała drzewo za drzewem, a księżyc piął się do góry po niebie. Szelestowi liści pod jej butami towarzyszyły coraz częstsze pohukiwania sowy. Szpadka odrzuciła blond warkocz na plecy i obejrzała się za siebie. Z tej odległości, mimo ciemności, nadal dało się zobaczyć ogień i smoki atakujące z powietrza. Dziewczyna westchnęła ciężko i zerwała się do biegu. Im szybciej dotrze do wioski i znajdzie broń, tym prędzej wróci do nawalanki. Nie często natrafiała się okazja do obtłuczenia kogoś poza jej bratem. A jeszcze rzadziej do zabijania. 
Około północy wyszła wreszcie z lasu i znalazła się na obrzeżach osady. Dobrze wiedziała, że tylko jeden smok nie będzie w tej chwili zmęczony po całym dniu pracy z ludźmi, tylko jeden będzie miał siłę przenieść całą masę zbroi.
- I gdzie jest ten głupi Barlog? - zmarszczyła nos, wbijając wzrok w pagórek wznoszący się nad osadą. 
Szpadka wykrzywiła nieprzyjemnie twarz i pewnym krokiem ruszyła pomiędzy domami w stronę polany, na której lubił przebywać smok. Podczas tego swojego spaceru rozmyślała nad tym, w jaki sposób będzie pozbawiała kolejne trole życia. Jak już będzie miała broń, to krew będzie tryskała na wszystkie strony, a kończyny na zawsze rozstaną się z tułowiem. Te i podobne wizje znacznie poprawiły jej humor, a na ustach Szpadki zagościł nieprzyjemny uśmiech. Włożyła jedną rękę do kieszeni, a drugą zaczęła bawić się stojącym na sztorc w bok z jej głowy warkoczykiem. 
Wreszcie dotarła do celu swojej wędrówki i zaniemogła. Przed smokiem o błękitnych skrzydłach w blasku księżyca stała niepewnie Glizda z ręką wyciągniętą przed siebie, a Barlog najzwyczajniej w świecie przyłożył swój łeb do jej dłoni. Szpadkę zamurowało. Do tej pory ten Tajfumerang słuchał tylko nielicznej grupki ludzi, w której skład wchodziła ona, jej brat, Astrid, Sączysmark i Czkawka. Nawet jej ukochany Eret nie potrafił poradzić sobie z tą bestią.
- Ej ty! Robak, czy jak tam masz! Co ty sobie myślisz?
Glizda drgnęła i rzuciła ukradkowe spojrzenie bliźniaczce, jednocześnie nie spuszczając wzroku ze smoka. Była niebezpiecznie blisko tej bestii i w dodatku dotykała jej pyska. Tajfumerang miał twarde łuski, które były nieprzyjemne w dotyku. Zupełnie inne niż łuski Szczerbatka. 
- Jakim cudem on pozwolił ci się dotknąć?! - wydarła się Szpadka, a smok spojrzał na nią mądrymi oczyma.
- W sumie to najpierw nie pozwolił. Poszłam do domu, gdzie spotkałam Pyskacza, który rozmawiał z jakimś mięśniakiem i robił kolację. Nie chciałam im przeszkadzać, więc wzięłam jedzenie i wyszłam. Potem po prostu podfrunął do miejsca, gdzie siedziałam...
- Czyli poszedł na żarcie. Przekupna bestia. A teraz wsiadaj, musimy wracać. Nie wytrzymam długo bez rozrąbywania czaszek i zdobywania superaśnych blizn... - powiedziała blondynka i otworzyła oczy tak szeroko, jak było to możliwe. 
- Nie chcę - zaoponowała brunetka.
- Spoko. Sama zostanę bohaterką - wyszczerzyła się blondynka - Może Eret syn Ereta wreszcie mnie doceni... - rozmarzyła się dziewczyna. 
Glizda zagryzła mocno dolną wargę i głośno wypuściła powietrze z płuc. Barlog spojrzał jej głęboko w oczy i zatopił w dymie wypuszczonym z jego nozdrzy. 
- Polecę z tobą - stwierdziła - Dla Czkawki - dodała szeptem. 
Ledwie chwilę potem, choć nie było to łatwe przy tak wielkim stworzeniu, siedziały obie na jego grzbiecie. Blondynka usiadła z przodu, ale Barlog nawet nie drgnął. Szpadka próbowała zrobić wszystko, ale bestia zwyczajnie nie słuchała.
- Brawo robaku...
- Glizda. Mam na imię Glizda - zirytowała się dziewczyna i popukała blondynkę w czoło.
- Jasne. Musisz siadać z przodu, bo ten durny smok słucha tego, kogo chce. Sorka - zakończyła z szatańskim uśmiechem i zmieniła miejsce - Tylko żeby nie było. Jestem lepsza. To wina smoka - podkreśliła.

*

Skrzydła Tajfumeranga załopotały w powietrzu, a smok zaczął rozpędzać się, robiąc coraz większe koła. Glizda z trudem utrzymywała się w miejscu. Fakt faktem zmusiła Barloga do startu, ale na tym skończyła się jej władza nad smokiem.
- Co mam robić? - krzyknęła do Szpadki, próbując łydkami skłonić zwierzę do zmiany kierunku lotu - To coś nie działa jak koń!
- Bo to nie jest koń - odparła blondynka z wyrzutem i włożyła palec do ucha, po czym zaczęła nim potrząsać.
- Zostaw uszy i mi pomóż! - odwarknęła Glizda i zamachnęła się łokciem, który trafił pomiędzy żebra Szpadki. 
Dziewczynom wspólnymi siłami udało się jeszcze zmusić smoka, by złapał w zęby wóz pełen broni stojący przed zbrojownią, a potem całkowicie straciły kontrolę. Barlog ryczał raz po raz wściekle i krążył po ciemnym niebie. Ten lot stanowczo nie należał do przyjemnych, bo Tajfumerang nie dość, że niewygodny, to jeszcze latał nierówno. Robił nagłe zwroty, nieprzewidywalne wzloty i cały czas jego ciało drgało, co sprawiało, że pasażerki podskakiwały co chwilę. Trójkątny pysk umieszczony na długiej szyi znikał dziewczynom z oczu i pojawiał się, gdy smok raczył z powrotem spojrzeć przed siebie. Pozostało im tylko czekać i rozglądać się dookoła. 
Glizda pochyliła się do przodu i ułożyła na chropowatym cielsku bestii, przez co nabyła kilka zadrapań na brzuchu i klatce piersiowej. Szpadka zrobiła coś bardziej nieprzewidywalnego i zwiesiła się z boku smoka głową w dół. Jej blond włosy powiewały ponad jednym z poszarpanych skrzydeł stworzenia. Brunetka przypatrywała jej się z zaciekawieniem.
- Zawsze taka jesteś? - spytała od niechcenia.
- Ale jaka? 
- Szalona, oryginalna... Stuknięta... - odparła z rozmarzeniem zielonooka.
- Sama jesteś stuknięta - odgryzła się Szpadka, ale na jej ustach zawitał słodki uśmiech, doceniła komplement.
- Jasne - potwierdziła Glizda i spojrzała przed siebie - Ta wasza Berk jest inna. Taka magiczna. Osiągnęliście niemożliwe. Pokój ze smokami. Mam wrażenie, że ściągam wam kłopoty na łeb.
- Jeśli to twoja wina - zaczęła jej towarzyszka - To zostań z nami do końca swoich dni. Ta wojna to totalna rozróba. Jest na co popatrzeć, kogo stłuc, jak się rozerwać. Czasem nawet dosłownie - zachichotała złowróżbnie, a Glizda pokręciła tylko głową.
Spojrzała ponad tułowiem Barloga na granat morza, które zlewało się z niebem i tylko księżyc swoją poświatą oddzielał je nieznacznie. Daleko na zachodzie zamajaczył jej niewyraźny kształt, który pojawił się tylko na krótką chwilę... i zniknął. Brunetka zmarszczyła brwi, wytężając wzrok, ale nic więcej nie dostrzegła. Smok zmienił kierunek lotu, a całym jego ciałem nieprzyjemnie szarpnęło. Glizda wiedziała już na pewno, że więcej nie wsiądzie na tego smoka. Ten, jakby odczytując jej myśli ruszył w górę prawie zrzucając swoje pasażerki, które musiały kurczowo przylgnąć do jego cielska, by nie spaść. 
- A więc umrę w ten sposób - wybełkotała skwaszona Glizda - Spadając ze smoka. 
- Epicko! - podchwyciła Szpadka.
Barlog ryknął zachwycony pędem i niedolą małych ludzkich postaci skulonych na jego grzbiecie. Od zawsze był wrednym smokiem i jedynie cudem można było nazwać fakt, że nie wyrzucił dotąd wozu z bronią. Postanowił za to wykonać parę akrobacji ze szczególną dedykacją dla dziewczyny, która przyniosła mu mięso. Zakręcił się wokół własnej osi, szarpnął cielskiem, kierując się w dół i nawet zrzucił brunetkę z siebie.
Glizda z nalazła się w powietrzu, które rozdarł jej przerażony krzyk. Powierzchnia wody stawała się wyraźna w zastraszającym tempie, a serce dziewczyny o mało nie wysiadło. Wymachiwała nerwowo rękoma, starając się złapać smoka za ogon, który on specjalnie podstawiał jej i zabierał w ostatnim momencie, patrząc jak spada. Barlog obnażył kły i delikatnie pochwycił nimi brunetkę za bluzkę. Teraz dziewczyna zwisała z jego paszczy, a jej serce nie zamierzało się uspokoić.
- O wielki Odynie! Obiecuje, że będę się do ciebie modlić codziennie! Tylko nie karz mnie w ten sposób!
Szpadka zarechotała złośliwie i nachyliła się w stronę brunetki. Barlog wspaniałomyślnie podał jej dziewczynę i przyśpieszył. Glizda złapała się kurczowo jego szyi i leciała jej uczepiona, rzucając Szpadce kąśliwe uwagi dla uspokojenia.
----------------------------------------------------------------------
Wiem. Bardzo glizdowaty rozdział.
Za mało Czkawki i Szczerbatka i nad tym ubolewam.
Pierwotnie w ogóle nie miało być tego rozdziału, tylko moment zaskoczenia - Glizda pojawia się pod murem na smoku.
Stwierdziłam jednak, że to zbyt ważne wydarzenie w jej życiu, by je tak po prostu ominąć.
Tutaj też trochę Szpadki, ja nie widzę jej jako całkowitej kretynki. 
Tylko pół kretynkę.
W kolejnym rozdziale już zupełnie trolowato...
A może i nie?