poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział XIX: Coś się kończy, coś się zaczyna

Młoda kobieta w okularach i mysich włosach związanych w koński ogon ruszyła wzdłuż jednej ze ścian. Grupka młodych dorosłych, jak kazali siebie nazywać podążała w ślad za nią. Zatrzymali się przy dziwnym mieczu, który na rękojeści miał wyrytą głowę smoka. Przewodniczka odkaszlnęła, upominając się tym samym o uwagę. 
- Archeolodzy i historycy zgadzają się w twierdzeniu, że wikingowie z plemienia zasiedlającego tę wyspę wierzyli w smoki. Podobizny tych mitycznych stworzeń znajdujemy na ich broni, tarczach, kombinezonach czy przedmiotach codziennego użytku. Kiedyś odkryto nawet dziwaczne siodło z tego okresu, które jak twierdzą badacze, było smoczym siodłem. Nie mamy jednak pewności, czy te zwierzęta istniały naprawdę. W gablocie możecie podziwiać miecz, który pokryty jest dziwaczną substancją. Jedni uważają, że jest ona łatwopalna, a miecz miał płonąć w walce, inni, że to zwykła trucizna. Pozwólcie dalej - powiedziała i ruszyła przed siebie.
Przy gablocie została jedna z dziewczyn. W odróżnieniu od reszty nie miała przyjaciółeczek do rozmów i uważnie słuchała wszystkiego, co mówiła przewodniczka. Przechyliwszy głowę i odgarnąwszy brunatny kosmyk z twarzy, przyglądała się mieczowi. 
- Jak myślisz? Która teoria jest prawdziwa? Zapalał się czy był zatruty? - męski głos całkowicie ją zaskoczył.
Odwróciła głowę, by przyjrzeć się nieznajomemu. Był wysoki, szczupły i dobrze zbudowany. Jego brunatna czupryna wyglądała na rozczochraną, a lewa noga była zbyt idealnie prosta. 
- Zapalał się - odparła bez zawahania.
- Uważam tak samo. Jestem Killian, ale wszyscy wołają mnie Czkawka. Bo miewam ją częściej niż inni ludzie - uśmiechnął się szeroko.
- Elizabeth - odparła brunetka i przerzuciła warkocz spoczywający na jej ramieniu na plecy - Mnie przezywają Glizda. Bo jestem tak beznadziejna, gówniana i niechciana jak ten robal. Tak przynajmniej mówią - wzruszyła ramionami.
- Wątpię - Killian podszedł do niej bliżej i wbił wzrok w podobiznę smoka na rękojeści miecza - Wierzysz, że istniały?
Nie musiał tłumaczyć o co mu chodzi, Elizabeth wiedziała to od razu.
- Tak. Wiesz co, Killian? Mam wrażenie, że się kiedyś spotkaliśmy.
- Ja też, dlatego zagadałem - przyznał chłopak i spojrzał jej w oczy - Wiesz, że moi przodkowie ponoć wywodzą się z tej wyspy?
- Interesujące - Elizabeth uśmiechnęła się delikatnie.

*

Weselne dzwony rozbrzmiały w małym, nadmorskim kościółku. Młoda para wybiegła zeń obsypywana ryżem i drobnymi monetami. Na twarzach obojga malowały się szerokie uśmiechy. Killian przyciągnął do siebie swoją wybrankę i pocałował ją namiętnie. Oboje już pamiętali i tym razem napisali sobie szczęśliwe zakończenie. 
- Lizzy...
- Tak?
- Żałuję, że za pierwszym razem...
- Cii... - mruknęła kobieta - Bo zamkną nas w wariatkowie - Napiszę o tym książkę. Wtedy uznają to za wyobraźnię. Tak będzie lepiej, a teraz milcz i mnie pocałuj. 
Mężczyzna zrobił dokładnie tak, jak go o to poprosiła, a wtórowały mu radosne okrzyki ich przyjaciół i rodzin. Tym razem nie skończy się po dwóch pocałunkach. On na to nie pozwoli. Za dużo by go to kosztowało. Już wycierpieli swoje, teraz pora na alternatywny przebieg historii.

*

Blondynka zamknęła książkę i westchnęła. Czytała ją już tyle razy i nie przestawała wierzyć w prawdziwość zapisanych w niej słów. Poprawiła czarną czapkę na głowie i rozejrzała się dookoła. Nikogo już nie było. Tylko dwa czarne koty jej przyjaciół. Otarła samotną łzę spływającą po jej policzku i położyła książkę na grobie. Napis na marmurowej płycie głosił: "Killian i Elizabeth Collinsowie w naszych sercach pozostaniecie Czkawką i Glizdą". Kobieta uśmiechnęła się smutno.
- Nawet nie wiedzą ile prawdy w tym napisie - wymamrotała - Szczerbatek, Tantrum... Kici - kici.... Chodźcie.
Koty nawet nie drgnęły. Siedziały oparte o siebie na grobie i wbijały swoje bystre spojrzenia w napis. One też wiedziały. Nie musiały czytać książki by znać tę historię. To było ich życie. Blondynka pożegnała je cichym westchnieniem.
- Astrid! - męski głos wezwał ją ostatecznie i kobieta zniknęła z cmentarza. 
Zostały tylko dwa wierne zwierzaki. Miały zamiar siedzieć tam tak długo jak tylko się da. Nie mniej cieszyły się, że ich właściciele dostali drugą szansę. Przynajmniej mogły rozpamiętywać tyle uśmiechów, tyle pocałunków, tyle nocy przy kominku, tyle wspólnych przygód. Tyle szczęścia...
Kolejny raz słońce zaszło za horyzont. Świat się zmienił, ale to nie wina słońca, które zachodziło już tyle razy. Coś się skończyło aby coś innego mogło się zacząć. Historia została opowiedziana i tylko to się liczy.
---------------------------------------------------------------------
Żegnamy się.
Jest i szczęśliwe zakończenie.
Podobało się? 
Zaskoczeni?

Teraz, gdy tu się skończyło, to wracam do mojego poprzedniego bloga.
Na którego serdecznie zapraszam :D
sherlockparents.blogspot.com

Jako że też wielu pragnęłoby ujrzeć jakieś moje nowe opowiadanie, 
to postaram się w najbliższej przyszłości zorganizować ankietę,
jaki temat najbardziej by was interesował ;)

piątek, 13 marca 2015

Rozdział XVIII: Odrobina poświęcenia

Postawny ciemnoskóry mężczyzna targnął Glizdą, zwalając ją z nóg. Dziewczyna jęknęła z bólu i podniosła się na nogi, ale tamten popchnął ją i znów wylądowała na klęczkach. W takiej postawie podpełzła do przodu, ale natrafiła na wysokie, czarne buty, których właścicielką była Sinabda.
- Chyba nic nie zaczęło ci się roić w tym małym móżdżku? Oddawaj "młot Thora"! - warknęła kobieta, łapiąc brunetkę za ubrania i podnosząc do góry.
- Nic mi się nie roi! - żachnęła się ta - Chce mieć tylko pewność, że nie zagrozisz Berk...
- Pf... Przecież o to chodzi maleńka, by zagrozić Berk! Nie martw się, oszczędzimy  twojego chłoptasia. To wódz pożałuje najbardziej - odparła kobieta, szczerząc zaostrzone zęby.
- To bez sensu - Glizda zmarszczyła brwi - To właśnie on jest wodzem...
Tym razem to Sinabda zmarszczyła czoło w zdziwieniu. Oczekiwała czego innego. Była pewna, że Stoik nadal jest wodzem. Skoro jednak tak nie było, to chłoptaś, w którym zakochana była Glizda i którego obiecała ocalić był synem Stoika!
- Więc Stoik odszedł na emeryturę? - spytała cicho, ze strachem.
- Jaki Stoik do cholery?! - odkrzyknęła jej brunetka.
- Czyli nie żyje... - dodała ciemnowłosa i odwróciła się.
Ta nic nie znacząca dziewczyna, która była tylko jej narzędziem nie mogła widzieć jej w takim stanie. Nikt nie mógł widzieć jej żalu. Musiała go w sobie zdusić. Kiedy indziej porozmyśla nad tym wszystkim.
- Więc moja zemsta musi ulec zmianie. Zabiję syna Stoika, obecnego wodza - rzekła twardo.
- Nie! - oburzyła się Glizda i cofnęła o krok.
- Nie masz nic do gadania moja panno. Oddasz kamyk po dobroci, albo zawiśniesz na rei!

*

Czkawka ani na chwile nie zmrużył oka. Cały czas rozmyślał nad spotkaniem z Glizdą, a przed oczyma stał mu cięgle ten sam obraz. Błysk "młota Thora" z jej torby, wysoka kobieta w kapeluszu wrzucająca brunetkę od tak do łódki i sama doń wskoczyła. To nie było normalne, a brunetka wyglądała na bezradną. Dlatego właśnie z samego rana zebrał swoich rówieśników, by podzielić się z nimi swoimi obawami. Wtedy też zaczął padać śnieg, przysparzając im kolejnych problemów.
- Musimy przedsięwziąć jakieś kroki - powiedział.
- Czekaj, czekaj - wtrącił się Mieczyk - Czym jest "młot Thora"? Pogubiłem się.
- Przecież to najpotężniejszy artefakt, o których słyszano dotąd tylko w legendach! - wykrzyknął Śledzik.
- Właśnie nie tylko w legendach. Mój ojciec trzymał to w tajemnicy, ale ten przedmiot cały czas był w największej klatce na Arenie. A raczej w tunelu w niej ukrytym - wyjaśnił Czkawka.
- Dlatego zabroniłeś tam wchodzić - mruknął gruby blondas.
- Ja tam nic nie wiedziałem, że gdzieś nie wolno wchodzić! - burknął Sączysmark.
- Bo gdybyś wiedział, to zaraz byś tam polazł - odparła Astrid.
- No ba, że tak!
Młody wódz przetarł skronie i westchnął ciężko. Był już zmęczony tym całym obradowaniem, ale nie prędko się to miało skończyć. Tymczasem do pokoju, w którym rozmawiali głowę włożył Szczerbatek, a w ślad za nim Valka.
- Śnieg sypie nieubłaganie synku, a ten statek, o którym mówiłeś, zbliża się do brzegu.
-  Tylko czemu? - chłopak rzucił w eter i wybiegł z pokoju, a jego smok ruszył za nim.

*

Szczerbatek z łatwością wyprzedził swojego przyjaciela, nie dając mu się dosiąść czy zatrzymać i jako pierwszy dotarł na plażę, na której miał zatrzymać się statek. Ten jednak nie spełnił oczekiwań smoka i zatrzymał się przy skałach, opuszczając małą łódkę na wodę. Szczerbatek nie był głupi, wiedział gdzie zamierzają przybić do brzegu i bez wahania udał się w tamtą stronę. Gdy dotarł na miejsce, wysoka kobieta z wielkim kapeluszem na głowie stała już na piasku. Przed sobą popychał Glizdę, której plecy niebezpiecznie stykały się z ostrą końcówką kordelasa. Smok warknął cicho, obnażając kły i wyszedł z ukrycia, stając twarzą w twarz z intruzami.
- Spodziewałam się smoków i widzę, że przygotowanie się na atak Nocnej Furii nie było przesadą - rzekła ciemnowłosa i uśmiechnęła się paskudnie - Byłaś tu trochę drogą Glizdo. Powstrzymaj smoka albo go zabijemy.
- Szeczerbatek odejdź! - krzyknęła zaraz brunetka, ale smok nie usłuchał.
- Nie ma odchodzić, tylko się uspokoić - poprawiła ją pani kapitan.
- Szczerbatek... Siad - poprosiła zrozpaczona Glizda.
Tym razem posłuchał i patrząc na tę tajemniczą nadal dziewczynę z obcej wyspy pozwolił się schwytać, choć nie bez groźnego pomrukiwania i szczerzenia kłów. Widział, że oboje są zagrożeni. Błędem było wychodzenie z ukrycia. Tym bardziej bez Czkawki. On by coś wymyślił, na pewno.

*

Śmiertnik Zębacz wylądował na plaży pokrytej już cienką warstwą śniegu. Astrid nawet nie zeszła ze swojej smoczycy, tylko nakazała jej zbliżyć się do Czkawki, który stał bezradnie wpatrzony w statek zakotwiczony przy skałach.
- Idą do wioski. Ich szalupa przybiła gdzie indziej - wyszeptała i podała rękę wikingowi - Musimy wracać. Mają Szczerbatka...
Wystraszony chłopak spojrzał na nią nienaturalnie szeroko otwartymi oczyma. Był przerażony i zagubiony. Dosłownie dało się zobaczyć jako coś w nim pęka. Najprawdopodobniej serce,
- I Glizdę - dodał półgłosem. 
Wichura wiedziała, że ma się śpieszyć i dlatego od razu, gdy brunet usadowił się na niej, machnęła błękitnymi skrzydłami. Jej potężne cielsko oderwało się od ziemi, a jej pasażerowie przywarli mocno od jej grzbietu. Nie było czasu na przyjemności, smoczyca musiała pokazać, że choć nie umywa się do Nocnej Furii, to jest niebywale szybka. Udało jej się. Krajobraz na dole rozmywał się w oczach jej pasażerów, zamieniając się w zielono białe kłębowisko barw. Zimny wiatr chlastał ich po twarzach, wciskając im do oczu drobinki śniegu spadające z nieba. Pogoda gwałtownie się pogorszyła. Niebo zasnuło się czarnymi chmurami, a grzmoty zebrały się wysoko nad głowami ludzi, uprzedzając o nadchodzącej zamieci. Czkawka podejrzewał, że wiąże się to z "młotem Thora". Ten potężny przedmiot nie był na miejscu lecz w skórzanej torbie pewnej dziewczyny, której zaufał. Którą pokochał. 
Wylądowali w samą porę, bo do wioski właśnie wkraczała delegacja. Mieszkańcy wyspy, otuleni w swe kożuchy i z kapturami na głowach, zebrali się dookoła nieznajomych. Czkawka i Astrid wyszli im na spotkanie. 
- Proszę, proszę - zaczęła wysoka kobieta o nienaturalnie ostrych zębach - Mój więzień nie kłamał. Już nie Stoik sprawuje tu władzę. Czy mam przyjemność z  jego potomkiem?
- Tak - odparł dumnie chłopak - Czego chcecie? Dlaczego ukradliście naszą własność?
- Na potrzeby zemsty - wysyczała nieznajoma - Ale najpierw formalności. Jestem Sinabda - ukłoniła się sztucznie.
- Czkawka - chłopak nawet nie drgnął.
- Ojciec nie nauczył cię manier, jak widzę. Cóż. Mężczyźni są nieobliczalni. Przynajmniej odziedziczyłeś jego urok. Przystojny z ciebie chłopak, choć dość wątły. I bez nogi. Ale nie ważne. Przybyłam by przelać krew wodza Berk i tak się stanie.
- Wątpię - odgryzł się Czkawka.
- To nie wątp. Zabawimy się. Mam tu dwóch jeńców i wasz "młot". Ty musisz wybrać za kogo się poświęcisz. Chcesz smoka, "młot" czy dziewczynę? 
Zza Sinabdy wyłoniło się dwóch mężczyzn. Jeden trzymał szablę na gardle Glizdy, która kurczowo ściskała skórzaną torbę, drugi taką samą broń trzymał nad karkiem skrępowanego Szczerbatka. 
- Dla ułatwienia. Skradziony przedmiot otrzymacie wraz ze zdrajczynią. Nie będę potworem. Ona lub zwierzak. Okaże się jak kochają wikingowie. 
Twarz Czkawki nie wyglądała w tej chwili za ciekawie. Nie chciał poświęcać Szczerbatka za dobro wyspy, ani na odwrót. O Gliździe starał się nie myśleć. Zdradziła. Może i pod przymusem ale zdradziła. Nie liczyły się łzy, które w tej chwili przelewała. Wybierał pomiędzy smokiem, a "młotem". To ona była dodatkiem do tego drugiego. 
Mężczyzna, który trzymał szablę przy jej gardle zmienił pozycję i teraz przykładał ją do jej pleców. Tymczasem Szczerbatek niezauważalnie obluzował krępujące go liny. Brunetka spojrzała przez łzy porozumiewawczo na smoka. Już zbyt wiele nieszczęść im przyniosła. Bezgłośnie poruszyła ustami. Szczerbatek zrozumiał i spojrzał na nią smutno. To była jej decyzja. To ona wybrała, nie Czkawka. Musiała odkupić swoje winy, odwrócić uwagę od uwalniającego się smoka i oddać "młot Thora". Dziewczyna stanowczo cofnęła się do tyłu, nadziewając się tym samym na szablę przystawioną do jej pleców. Równocześnie wyrzuciła przed siebie skórzaną torbę, a tymczasem smok rozerwał krępujące go liny i powalił grożącego mu mężczyznę. Raptem chwilę potem był już przy Czkawce. 
Dla Glizdy czas zwolnił, a wszelkie dźwięki ucichły. Sinabda cofnęła się przerażona widząc ruszające na nią i jej popleczników smoki. Źle oceniła Glizdę, miała ją za egoistkę, której bliższe będzie własne szczęście i szansa na miłość. Uciekając ku szalupie pani kapitan zobaczyła jeszcze kobietę, która przekreśliła jej życie. Valka spoglądała ku niej smutno, przepraszająco. Pośród krzyku i ognia Glizda osunęła się na kolana z szablą wystającą jej z pleców. Czuła ciepłą krew spływającą po jej ciele i nachodzącą do ust. Rzeczywiście była przeklęta. Wszystko wokół zaczęło ciemnieć jej w oczach, gdy poczuła ciepłe dłonie zaciskające się dookoła niej. Poczuła zapach męskiego ciała i jego ciepło. Poczuła też szorstki, smoczy język na policzku. Była szczęśliwa. 

*

- Zostało jej ledwie kilka godzin. Szabla przebiła ważne ograny. Nie pomogę jej - wyszeptała babka do Czkawki.
Chłopak ścisnął dłoń glizdy i ucałował ją w czoło. Przepraszał ją cały czas za to, że zwątpił. Astrid też trwała przy nich. Pomagała jak mogła, ale nic nie dało się zrobić. To miał być koniec tajemniczej dziewczyny z obcej wyspy. 
Glizda poruszyła ustami, ale brunet nie usłyszał. Pochylił się nad nią i przystawił ucho do jej ust. Szeptała ostatnie życzenie. 
- Chce jeszcze raz polecieć na Szczerbatku. Z tobą. Chcę żebyś pochował mnie daleko od Berk. Na jakiejś ładnej wysepce. 
Czkawka powstrzymywał łzy do momentu, gdy brunetkę usadzono przed nim na smoku. Trzymał ją w objęciach, gdy wzbijali się w powietrze, a z ziemi machali im przyjaciele. Zaczął nucić jej piosenkę, a słone krople z jego oczu spadały na jej twarz. Uśmiechała się. 
- Kocham cię - wychrypiała przy którymś uderzeni skrzydeł Szczerbatka. 
Nie odpowiedział tylko pogładził jej policzek i spojrzał przed siebie, zmieniając nogą ustawienie lotki smoka. Ocean umykał pod nimi, a smoki żyjące w jego głębinach ryczały do nich przyjaźnie. Niebo rozchmurzało się w miarę jak oddalali się od Berk. Astrid zajmie się "młotem", a on zajmie się Glizdą. Szczerbatek zamruczał smutno, jego skóra była ciepła. Glizda znów wyszeptała te dwa słowa. 

*

Miejsca, w którym wylądowali nie można było nawet nazwać wyspą. Była to kupka piasku z trzema palmami i dziwnym, wypalonym legowiskiem. To był dom jakiegoś smoka, ale dawno temu. Ułożył brunetkę na rozgrzanym piasku, a ona się uśmiechnęła. Szczerbatek leżał tuż obok.
- Opowiem ci jak zabiłam Nocną Furię - wyszeptała - Powinieneś to wiedzieć. Byłam nie honorowa. Smok był ranny, nie mógł latać. Zastawiłam pułapkę. Dół pełen ostrych, grubych gałęzi. W środku ryby. Wiedziałam, że smoki wolą je od leśnych stworzeń. Smok poszedł do tego miejsca, spojrzał w dół, a potem w krzaki, za którymi się chowałam. Był smutny. Krzyknęłam, byłam pewna, ze zaatakuje, rzuciłam w niego mieczem ojca, tym który stale ze sobą noszę. Nie trafiłam, ale smok przestraszył się i próbował wzbić w powietrze i wtedy runą do dołu. Żył jeszcze chwilę, patrzył na mnie, gdy do niego zeszłam. Zaryczał cicho, a ja bezlitośnie wbiłam mu klingę w szyję. Jestem potworem - wyszeptała.
- Nie - zaprzeczył Czkawka - Nie jesteś. Teraz kochasz smoki jak i ja. Teraz byś tego nie zrobiła. 
- Ty nigdy nie zabiłeś smoka...
- Nie prawda. Zabiłem Alfę, by chronić wioskę. To był wielki smok, a ja sprawiłem, że umarł.
- W słusznej sprawie, ja nie. 
- Przestań... 
- To ty przestań. Życzę ci szczęścia. Nadal żałuje, że nie zobaczę waszego ślubu. Twojego i Astrid...
- Nie ożenię się z nią - zaprzeczył, kręcąc głową - Nie mógłbym. Nie kocham jej. Coś było między nami, ale już tego nie ma. Odlecę z Berk. Mianuję ją wodzem i odlecę ze Szczerbatkiem. Będziemy podróżować. Będziemy wolni.
- To dobrze - znów się uśmiechnęła - Czkawka... - wydukała - Spójrz - jej palec wskazywał na przedmiot pod palmą. 
Z początku Czkawka myślał, że to kokos, ale wtem coś chrupnęło, a domniemany kokos zaczął pękać. Chłopak podszedł do niego i już wiedział z czym ma do czynienia. 
- To smocze jajo. 
Podniósł je i podał dziewczynie, a wtem skorupka całkowicie pękła. Ich oczom ukazało się małe, czarne stworzenie o błękitnych oczach. Rozprostowało skrzydła, machnęło ogonkiem i oboje wiedzieli. Szczerbatek nachylił się nad swoim pobratymcem.
- Nocna Furia - wyszeptał Czkawka.
- Tantrum - wyszeptała Glizda - Jej oczy... Ja...
- Znalazłaś swojego smoka - zachlipał chłopak i utulił Glizdę wraz z małą smoczycą do piersi - Kocham cię - dodał.
Gdy się wyprostował, chcąc raz jeszcze spojrzeć jej w oczy, Glizda już nie żyła. Złożył ostatni, drugi pocałunek na jej ustach i wstał. To była pora żeby odlecieć. 

*

Tak jak powiedział, tak też uczynił. Astrid została wodzem Berk, o względy którego nieustannie zabiegał Eret. Wszyscy wyściskali Czkawkę serdecznie nim pozwolili mu odlecieć na dobre. Złotowłosa rozumiała, choć nie kryła żalu. Tak jak i Valka. Młody wiking opuścił rodzimą wyspę, by przeżyć setki przygód i założyć rodzinę gdzieś daleko, daleko od wspomnień. Jego wybranka nie była podobna ani do Astrid, ani do Glizdy. Pod żadnym względem. Chłopak nie opowiedział jej też o tamtych dwóch, choć stale nosił je w sercu. Szczerbatek też nie zapomniał tych dwóch niezwykłych kobietach. 

*

Kobieta przetarła oczy, rozejrzała się dookoła i znów utkwiła wzrok w komputerze. Wtem trzasnęły drzwi i z przedpokoju dobiegły ją głosy krzątaniny.
- Już wróciłeś? - krzyknęła.
- Tak - odparł męski głos, a jego właściciel przekroczył drzwi do pokoju - A ty nadal piszesz? 
- To będzie bestseler skarbie. Jak było u lekarza?
- Wszystko gra. Mówi, że takie bóle mogą się zdarzyć, ale to nie wina protezy.
- Twoja biedna noga - uśmiechnęła się kobieta i pozwoliła ucałować się mężczyźnie.
- Skończyłaś już pisać?
- Jeszcze nie. Został mi ostatni rozdział. Nakarmisz koty? Karma leży w kuchni.
- Jasne. Pamiętaj, że obiecaliśmy wybrać się na jej urodziny.
- Matko! Racja! Nie mamy jeszcze prezentu! - krzyknęła, zrywając się z miejsca.
- Spokojnie, Elizabeth!
Kobieta od razu ochłonęła i posłała ukochanemu krzywe spojrzenie.
- Od kiedy to zwracasz się do mnie po imieniu?
- Odkąd wariujesz - odparł ten przekornie.
---------------------------------------------------------------------------
Tak jak powiedziała pani przy komputerze.
Został jeszcze jeden rozdział.
A potem się żegnamy.
Było chaotycznie, wiem.
Nie umiem kończyć.
I tyle.
Ach! Ten rozdział dedykuję Caireann Devin.
Mówiłam, że uwzględnię Twoje zdanie!
Ani Astrid.
Ani Glizda.

poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział XVII: Niespodziewany powrót

Brunetka poprawiła fryzurę i splotła ręce za plecami. Nie chciała oszukiwać przyjaciół, ale musiała. Dla ich bezpieczeństwa. Cóż za ironia. Glizda uśmiechnęła się szeroko do stojącego przed nią Mieczyka, Szpadka potruchtała już do domu Czkawki. Pomimo środka nocy. 
- Mieczyk... Przyniósłbyś mi coś do picia? Jestem strasznie spragniona po tej podróży... - wyszeptała niepewnie dziewczyna.
- Jasne. Ale wolisz wodę ze studni, z strumienia czy z...
- Ze studni - przerwała mu Glizda i położyła dłoń na jego ramieniu.
Chłopak momentalnie się odwrócił i zniknął z jej pola widzenia. Mogła działać. Co prawda czasu było niewiele, a ona nie wiedziała jakim cudem miałoby jej się udać, ale nie poddawała się. Rzuciła się pędem w stronę Areny. Doskonale wiedziała, gdzie biec. Nie zatrzymywała się, nie zastanawiała. Musiała uciec jak najprędzej. Zanim Czkawka ją zobaczy, zanim powstrzymają ją wyrzuty sumienia. Lepiej dla jej przyjaciół będzie stracić cały ten "młot Thora", niż umrzeć.
Wreszcie dotarła na miejsce i wtedy ogarnął ją przytłaczający ból. Jeśli wykona zadanie, to skrzywdzi wszystkich, na których jej zależy. Znienawidzą ją. Zacisnęła usta tak mocno, że aż pobielały, ale ruszyła w stronę dobrze znanej jej klatki. Do zakazanej klatki. Teraz już wiedziała, co robić, ale była sama. Nawet tamten Straszliwiec Straszliwy jej nie towarzyszył. Nie mógł. Musiała zrobić to sama. Pchnęła tylną ścianę wielkiej klatki i po raz kolejny ujrzała długi korytarz. Tym razem  nie zamierzała dotykać błękitnego przedmiotu. O nie.

*

Czkawka przetarł półprzytomnie oczy i jęknął. Ktoś zawzięcie pukał do drzwi. Wiedział, ze jego matka ma twardy sen i nawet nie kiwnie palcem. Szczerbatek tylko łapą zatkał sobie uszy. Chłopak z trudem podniósł się z łóżka i powlókł po schodach na dół. Odryglował drzwi i znieruchomiał.
- Szpadka? - Czkawka nie dowierzał własnym oczom - Wiesz która godzina? Wyciągnęłaś mnie z łóżka...
- Glizda wróciła - przerwała mu blondynka z szerokim uśmiechem na twarzy.
Brunetowi momentalnie zaświeciły się oczy. Porwał Szpadkę w ramiona, uniósł ja nad ziemię i zakręcił. Nie przejmował się rozczochranymi włosami, podkrążonymi oczyma i zmęczeniem, które zawładnęło każdym jego mięśniem. Tak bardzo chciał wierzyć w słowa Szpadki. Postawił ją na ziemi, poprawił włosy, które przez niego rozsypały się po jej twarzy i raz jeszcze ścisną przyjaźnie.
- Prowadź Szpadko! Nawet nie wiesz jak się cieszę! 
- Właśnie, że wiem - bąknęła rozbawiona dziewczyna - Ale zrób to jeszcze raz, a skręcę ci kark. W głowie mi kołuje - dodała.
Nie czekając jednak na kolejne wybuchy radości młodego wodza, poprowadziła go do miejsca, w którym zostawiła brata z brunetką. Czkawka podążał za nią w radosnym uniesieniu. Otrzeźwiał dopiero, gdy dotarli na miejsce. Stał tam tylko Mieczyk z kubkiem pełnym wody i rozczarowaniem wypisanym na twarzy. Szpadka uniosła pytająco brew i podeszła do brata, nie omieszkawszy sprzedać mu kuksańca w ramię. 
- Gdzie ona jest? - spytała.
- Była tu, prawda? - odparł chłopak - Ty też ją widziałaś, prawda? To mi się nie przyśniło, prawda? Poszedłem tylko po wodę, jak prosiła... A potem już jej nie było...
Czkawka przyglądał im się z boku i nic nie rozumiał. Patrzył więc tylko i czekał na wyjaśnienia, bo sam nie potrafił wytłumaczyć sobie tego, co się działo. 
- Ale po co miała by znikać? - spytał wreszcie - Jeśliby wróciła... To nie uciekałaby znowu...
Bliźniaki spojrzały na niego, były równie zagubione, co ich zielonooki przywódca. 

*

Oddychała pooli i w skupieniu. Ręce jej drżały, gdy podnosiła je w stronę błękitnego przedmiotu. Nie zamierzała go dotykać, chciała tylko złapać go w skórzaną torbę, którą otrzymała od Sinabdy. Zostały jej ostatnie centymetry do pokonania. 
- Czemu to robisz, Przeklęta? - usłyszała tubalny głos, który długo jeszcze pobrzmiewał w jej głowie. 
- Muszę. Bo inaczej oni umrą - jęknęła.
- Zostaniesz Zdrajczynią. Już jesteś Przeklętą. A ich czeka cierpienie. Kto wie, czy nie gorsze niż śmierć. 
- Nic nie jest gorsze od śmierci... - odparła Glizda. 
- Doprawdy? Akurat ty nie powinnaś tak sądzić. Zesłałem na ciebie katastrofy gorsze od śmierci. Uczyniłem cię Samotną, Przeklętą, Zbędną, Niechcianą... To nie jest gorsze?
- Odynie? Czemu to zrobiłeś? - Glizda nadal trwała z torbą wyciągniętą w stronę "młota Thora", po policzku spływały jej łzy. 
Odpowiedziało jej tylko milczenie. Głos nie przemówił. Była tylko ona i cisza. Przytłaczająca cisza. 
- A więc dobrze - rzekła, wykrzywiając usta i marszcząc brwi.
Nie czekała dłużej tylko podniosła torbę tak, że błękitny przedmiot zniknął w jej wnętrzu. Pociągnęła ją do siebie i ku jej zdumieniu.... Udało się. Błękitne światło zniknęło i nastała ciemność, a torba, którą na powrót przewiesiła przez ramię nie była już pusta. Pozostało brunetce wrócić do Sinabdy, a wszystko dobrze się skończy. Przynajmniej na to liczyła, idąc ciemnym korytarzem ku świeżemu powietrzu. 
Przeliczyła się myśląc, że wszystko pójdzie gładko. Arena była pusta i Glizda nabrała już pewności, że zniknie z Berk bez komplikacji, jednak gdy wracała obrzeżami wioski, natknęła się na osobę, której najbardziej chciała uniknąć.
- Glizda! A już myślałem, że bliźniaki kręcą! - Czkawka wykrzyczał to wszystko, ale nawet jej nie dotknął, bał się.
Dziewczyna poprawiła grzywkę i przygryzła wargę. Musiała wymyślić jakiekolwiek kłamstwo. 
- Nie chciałam cię zranić... Ani nikogo innego... Przyszłam tylko po zapasy... Była burza i wszystko wypadło z łódki... - zełgała. 
- Och...
Chłopakowi zrzedła mina. Nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. 
- Niepotrzebnie się chowasz. Pomogę ci zebrać nowe zapasy - zaproponował.
- Czkawka, nie. Wiem, że bardzo utrudniłam dosłownie wszystko. Nie chcę... Nie mogę...
Jego dłoń wylądowała na jej ramieniu. Odważył się na ten jeden krok. Zamilkła i spojrzała mu w oczy.
- Zostań. Coś nie pozwala ci odejść, więc nie odchodź - wyszeptał.
- To tak nie działa - odparła - Wracaj do domu. Połóż się. Zapomnij. Jutro pomyślisz, że to był sen - zaczęła szeptać do niego czule. 
- Nie - przerwał jej i dotknął jej policzka - Nie mogę. Ja... - już szykował się do powiedzenia tego magicznego słowa.
Glizda mu nie pozwoliła. Swoją dłonią nakryła jego rękę i przycisnęła do niej twarz. 
- Ciii.... Nic nie mów. Astrid na ciebie czeka. Niebawem nadejdzie prawdziwa zima i wasz ślub. Będzie bajecznie. Będziesz najszczęśliwszym wikingiem na ziemi, kiedy ona w białej sukni będzie szła w twoją stronę. Jej złoty warkocz będzie kołysał się radośnie, a usta wygną się w szczerym uśmiechu. Będziecie się kochać do końca świata...
Powiedziawszy to odsunęła się i odwróciła do niego plecami, po czym ruszyła w kierunku plaży. Nie chciał jej zatrzymywać, dopóki nie ujrzał błękitnego blasku przebijającego się z jej torby. Zmarszczył czoło. 
- Co masz w torbie?
Drgnęła. Przeszedł ją bardzo nieprzyjemny dreszcz. On wie, pomyślała i przyśpieszyła kroku. Słyszała jak ruszył za nią. Już nie z miłością i chęcią zatrzymania jej przy sobie.  On wiedział. Rzuciła się biegiem w stronę plaży. Miała przewagę o tyle, że jego sztuczna noga utrudniała bieganie. 

*

Sinabda ziewnęła przeciągle i raz jeszcze pogładziła ostrze swojego kordelasa. Jej towarzysze gaworzyli wesoło, grając w kości, które zgarnęli schodząc z pokładu. Tak niewiele dzieliło panią kapitan od dokonania zemsty. Uśmiechnęła się przebiegle, przypominając sobie minę Glizdy, gdy zobaczyła podobiznę swego ukochanego unoszącą się w powietrzu. Gdyby dziewczyna wiedziała, że to tylko iluzja, że nie są w stanie nic mu zrobić na odległość, a z bliska też by było ciężko... Wtedy wszystko wzięłoby w łeb. Na szczęście brunetka im uwierzyła, zbyt zaślepiona była uczuciem, by pomyśleć racjonalnie.
- Cisza - nakazała czarnowłosa i nastawiła ucha.
Wyraźnie słyszała zbliżające się kroki, a wkrótce po tym zobaczyła biegnącą Glizdę. Z torby dziewczyny bił błękitny blask. Sinabda uśmiechnęła się zwycięsko. Ledwie metry dzieliły ją od wygranej.
- Dalej mała! - krzyknęła z entuzjazmem i w tedy z pomiędzy drzew wypadł ktoś jeszcze.
Jednonogi chłopak biegł najszybciej jak potrafił, ale i tak nie był  stanie dogonić brunetki. Sinabda wyskoczyła z łódki i ruchem ręki kazała zrobić to samo jednemu z członków swojej załogi. Wraz z mężczyzną zepchnęła pojazd na wodę. Zostało już tylko poczekać na brunetkę. Sekundy dłużyły się niemiłosiernie, gdy czarnowłosa patrzyła w zielone oczy biegnącej.
- Niech on się zatrzyma, albo przeflancuję mu buźkę moją szpadą! - ryknęła do Glizdy.
Dziewczyna zwolniła i obejrzała się na jednonogiego. Z jej oczu biła żałość i smutek. Miała rozdarte serce.
- Czkawka zatrzymaj się! - krzyknęła - Ona zrobi ci krzywdę!
- Glizda! - młody wiking nie zwalniał - Nie rób tego! Będzie dobrze, ale nie oddawaj tym ludziom Tego!
- Och, zamknij się - jęknęła pani kapitan i podbiegła do brunetki. Chwyciła ją w pasie, uniosła na swoje ramię, by wrzucić bez wyczucia na dno łódki. Następnie sama do  niej wskoczyła i w mgnieniu oka nakazała odbić od brzegu. Chłopak o zielonych oczach nie miał szans ich złapać, a Glizda nie miała szans się zbuntować. Już nie.
---------------------------------------------------------------
Mało Szczerbatka i to mnie smuci. 
Rozdział taki jakiś rozlazły, moim zdaniem.
Postaram się dodać więcej zamieszania.
Jednak nic nie obiecuje.

czytasz - komentuj

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział XVI: Ja znałam Stoika

Otworzyła oczy i przeciągnęła się niedbale. Może nie spało jej się wygodnie, ale przynajmniej koszmary tym razem tak jej nie męczyły. To była po prostu kolejna noc. 
- Kolejna noc - powtórzyła przybita Glizda i przyłożyła rękę do czoła - Och Czkawka - dodała, a na jej usta zabłąkał się uśmiech. 
Dziewczyna już miała chwytać za wiosła i ruszać dalej przed siebie, gdy uświadomiła sobie, że nie jest na łódce. Z przestrachem rozejrzała się po podmokłym więzieniu i kołysząc się w takt fal, podeszła do okrągłego okienka. Była na statku. Nic ponad to nie wiedziała i nie była pewna czy chce wiedzieć. Ludzie, którzy wtrącają śpiącego, obcego człowieka do lochu nie mogą być przyjaźnie nastawieni. Poza tym  przypomniał jej się pierwszy lot na Szczerbatku. Czkawka widział wtedy jakiś okręt i zestrzeloną szalupę, pamiętała to dokładnie, choć miała wtedy szczelnie zamknięte oczy. 
- Szlak by to trafił - wybełkotała - Jak ja się stąd wydostanę? 
Nie było to tak trudne jak podejrzewała. W klatce, bo pomieszczenia w którym przebywała nie dało się inaczej nazwać, znalazła podłużną belkę za pomocą której podważyła stalowe drzwiczki. Te wyciągnięte z zawiasów padły bezwładnie na podłogę. Brunetka skrzywiła się delikatnie, obawiając się natychmiastowej reakcji załogi. Na szczęście nic się nie wydarzyło, a ona wymknęła się ze swojego więzienia. Po cichu ruszyła mokrymi schodami w górę, przewracając się co jakiś czas na skutek kołysania statku przez fale. Pokład był pusty, ale Glizda i tak przemykała przez niego ukradkiem, chowając się za beczkami i masztami, na których powiewały czerwone żagle z wyszytym czarnym pyskiem konia. 
- To ten czerwony punkt na horyzoncie - wymamrotała - Widziałam go kilka razy. Ciekawe czemu tu się kręci...
Brunetka nie zamierzała rozstrzygać tego w tamtej chwili, bo bardziej martwiła się o swoją skórę, która była niechybnie zagrożona. Ostrożnie zbliżyła się do szalup, które kołysały się z boku bakburty. Po jej zaopatrzeniu nie było śladu. 
- Cholera - wymsknęło się Gliździe.
Nie zważając jednak na brak jedzenia, z zamiarem powrotu na Berk, by zdobyć nowe zapasy i ostrzec wikingów, zaczęła przygotowywać łódź do spuszczenia na wodę. W ostatniej chwili silna dłoń ścisnęła jej ramię. Potężna, lecz zgrabna kobieta odwróciła dwudziestolatkę jednym ruchem nadgarstka i spojrzała na nią swoimi fiołkowymi oczyma.
- A panienka dokąd? Czyżby z powrotem na Berk? - uśmiechnęła się, obnażając spiłowane, trójkątnie zęby. 
Wyglądała jak potwór i tak samo pachniała. Na szczęście Glizda nie znała strachu o własną osobę. Jednak słowo "Berk" w ustach kobiety napełniło ją przerażeniem. Czkawka...
- Nie. Do domu - odparła hardo i zadarła nos.

*

Życie miało toczyć się dalej. Na Berk miał powrócić porządek sprzed przybycia Glizdy, a jednak tak się nie stało. Nie dla wszystkich. Czkawka kiwnął smętnie głową i spróbował uśmiechnąć się do złotowłosej. Przed oczyma nadal stał mu obraz malejącej łódki z brunetką w środku. Doskwierał mu  jej brak, choć jeszcze niedawno uważał, że ma wszystko, co potrzebne do szczęścia. Glizda zmieniła jego sposób myślenia.
- Czkawka... Jesteś jakiś nieobecny - zauważyła Astrid.
- Szkoda tylko, że nie zobaczę twojego ślubu - cicho zacytował słowa brunetki, które skierowane były do złotowłosej.
Astrid wpatrywała się w niego z lekkim przerażeniem, a następnie delikatnie potarła jego ramię wierzchem dłoni. Jak mogła być tak głupia, by myśleć, że wygrała z Glizdą? Przecież on nie był do wygrania, a jeśli w jakikolwiek sposób można go było nazwać stawką.... To przegrała. Już na samym wstępie. Posłała mu smutny uśmiech i przytuliła go do siebie. Jeszcze będzie z nią szczęśliwy. Potem odeszła, bez słowa. Musiała zostawić go samego z jego myślami, z tęsknotą. Bez Glizdy zrobiło się nagle jakoś pusto...
Młody wiking patrzył za nią smętnie, ale nie żałował. Była dla niego delikatna, wsparła go. Dawno nie czuł z jej strony czegoś takiego. Jednak chwilowo to nic nie zmieniało. Usiadł pod ścianą jednego z domów i objął kolana rękoma. Szczerbatek, który cały czas był nieopodal, podszedł do niego i po prostu przytulił. Ogarnął chłopaka skrzydłami, wepchnął mu pysk pod pachę i tak trwali. We dwoje. Stęsknieni, przygnębieni i zadowoleni z tego, że mogą być sami.
- Tęsknie za nią Mordko - wyszeptał brunet.
Smok tylko zamruczał, dając tym samym znać, że rozumie. Nawet za bardzo, bo jego zwierzęce serce też bolało i Szczerbatek nie mógł się z tym pogodzić.

*

Miała zakneblowane usta, a jej nadgarstki i kostki były mocno przywiązane do krzesła. Nie mogła się nawet ruszyć. Kobieta w kapeluszu o szerokim rondlu przechadzała się powoli w tę i z powrotem po pomieszczeniu. W ręce obracała cienką szabelkę. Glizda nie rozumiała w czym tak broń może być przydatna, bo po spotkaniu z prawdziwym mieczem zapewne pękłaby na pół.
- Przybywasz z Berk, to pewne. Nie próbuj mnie okłamać. W promieniu kilkuset mil nie ma innej wyspy. Skoro natomiast przybywasz z Berk, to zapewne cię tam znają i możesz się mi jeszcze przydać. Widzisz.... Ja znałam Stoika - kobieta mówiła powoli, ważyła słowa i sprawdzała reakcje brunetki na każde z nich.
Glizda tylko zmarszczyła czoło, albowiem wspomniane imię było jej obce. Nie słyszała go z ust Czkawki, czy innych jeźdźców. Po prostu nie znała żadnego Stoika.
- Nie wytrzeszczaj tak gał. Przecież wiesz o kogo chodzi - warknęła jej sprawczyni - Sęk w tym, że kiedyś go znałam. I kochałam. Jednakże Stoik jest mężczyzną i jak każdy inny z przedstawicieli tej płci jest zmienny. Najpierw obiecywał mi góry, smocze łby i tym podobne, a potem pobiegł siną w dal za tą chudzinką w warkoczach. Trzeba ci wiedzieć, że byłam na Berk gościem. Morze wyrzuciło mnie na brzeg, dlaczego, to już nie twój interes. Zostałam pokochana i odrzucona, więc odeszłam po cichu. Zawsze pamiętałam, cały czas trzymałam urazę, a teraz wracam, by się zemścić. Na Stoiku i całej Berk. Do tego jest mi potrzebny "młot Thora". Ty zapewne nie wiesz, co to jest, bo przecież byłam tą wyjątkową, której powierzył ów sekret, ale ja zdradzę ci ten sekret, a ty mi pomożesz - kobieta uśmiechnęła się potwornie,  a jej ostre zęby błysnęły niebezpiecznie.
Glizda coraz głębiej siadała w krześle, chcąc uciec lub zapaść się pod ziemię. Nie może posłużyć do zdrady, nie pozwoli im na to. Prędzej zdechnie. Pozwoli się poćwiartować! Kobieta w kapeluszu wyczytała to wszystko z jej oczu i zbliżyła się do brunetki. Z dziwną pobożnością uwolniła jej usta i nakazała sobie odpowiedzieć.
- Nigdy ci nie pomogę. Nie znam Stoika. Nie wiem co to jest... - zaczęła Glizda.
- Milcz! - wykrzyknęła kruczowłosa oprawczyni Glizdy - Ustaliłyśmy, że przybywasz z Berk, więc nie kłam - dodała spokojnie.
Brunetka zawahała się, ale tylko na chwilę. Zaraz też wiedziała, co odpowiedzieć.
- Masz rację. I prędzej zginę niż zdradzę całą Berk - swoja wypowiedź poparła pogardliwym splunięciem.

*

Kobieta o zaostrzonych zębach przycisnęła jej głowę do obrazu, który wyświetlał się w powietrzu. Staruszek siedzący po drugiej stronie długiego stołu miał białka na wierzchu i mamrotał bez sensu. Jego siwe włosy unosiły się swobodnie dookoła jego twarzy. Z oczu glizdy poleciały łzy. 
Przed jej twarzą unosiła się podobizna Czkawki. Chłopak rozmawiał ze Szczerbatkiem. Wyglądał na przybitego. Teraz już wiedziała, że nie może odmówić. Ci ludzie mieli po swojej stronie wielką magię, której ona nie pojmowała i która ją przerastała. Mówili, że mogą skrzywdzić tego, na którym najbardziej jej zależało. Jeśli nie zrobi tego, co jej powiedzą. To samo stanie się, gdy spróbuje jakichś sztuczek. Była bezbronna, a wszystko przez to głupie uczucie, które żywiła do Czkawki. 
- Zrobię wszystko - załkała z przestrachem. 
- Wiem - zapewniła ją kobieta - Doskonale wiem. 
Nacisk na kark brunetki ustąpił, a jej oprawczyni otrzepała ręce, poprawiła złote kolczyki i uśmiechnęła się szeroko. Jeden ruch jej ręki, a starzec skończył z magią. Podobizna Czkawki rozmyła się, siwe włosy mężczyzny opadły na jego ramiona, a jego oczy wyglądały już normalnie. Były mocno przekrwione. Glizda oddychała szybko, patrząc na niego z przerażeniem.
- Kim jesteś? - wyszeptała w stronę starca.
Ten spojrzał na nią ze zmęczeniem i zakasłała tylko, kręcąc głową. Jego oczy skierowały się w stronę kobiety w kapeluszu, która przyglądała im się z boku. 
- Jego imię nie powinno cię interesować - stwierdziła - W zamian mogę zdradzić ci swoje - zaoferowała. 
Glizda tylko skinęła głową. Nie było szans na rozmowę ze starcem. 
- Sinabda - ukłoniła się delikatnie - Myślę, że dobrze by było, gdybyśmy się trochę lepiej poznały - dodała.
Brunetka chciała zaprzeczyć, nie zależało jej na tej znajomości. Chciała zapaść się pod ziemię, umrzeć, choćby i w bólach. Zależało jej tylko na bezpieczeństwie mieszkańców Berk. Na niczym więcej.

*

Mała szalupa przybiła do brzegu. Sinabda dźgnęła Glizdę szpadlom w plecy i skinęła głową na piasek. Brunetka doskonale wiedziała o co chodzi. Była zmuszona wypełnić polecenie, bo w łodzi był też znany już jej staruszek i jeszcze kilku zapijaczonych załogantów. Czerwone żagle łomotały w oddali na horyzoncie. Dziewczyna przełknęła ze zgrozą ślinę, poprawiła podarty strój i ruszyła mężnie do przodu. Nie było jej na tej wyspie ledwie kilka dni. Rzeczywiście powinni byli się jej pozbyć o wiele dawniej. Może wtedy nie ściągnęła by kolejnego przekleństwa na Berk. Teraz było już za późno. Już dotykała stopami piasku, już szła w stronę drzew nieopodal. Nie chciała tego robić, ale musiała. Znała rozkaz, co do joty. Bała się tylko, że może się to źle skończyć.
Księżyc stał już wysoko na niebie, gdy brunetka weszła pomiędzy domy. Bała się. Głównie tego, że ktoś ją nakryje, że będzie musiała się tłumaczyć, że się dowiedzą, że ją znienawidzą. Z jej lewego oka potoczyła się łza. Glizda cała drżała, przemierzając wioskę na palcach. Nie dane jej było uniknąć niechcianego spotkania. Przed jednym domem stały dwie młode osoby. W ciemności dziewczyna nie rozpoznała ich od razu. Jednak, gdy ta dwójka zaczęła okładać się nawzajem przy wtórze krzyków, od razu ich rozpoznała. Bliźniaki. Glizda powoli odwróciła się na pięcie, licząc na to, że jej nie zauważą.
- Ej, ty! Kto tam?! - wydarli się równocześnie.
Nie chciała się odwrócić, nie chciała odpowiedzieć. Chciała zniknąć. Tymczasem bliźniaki zbliżyły się do niej i już wiedziały.
- Glizda? - wyszeptała dwójka.
Brunetka zamknęła oczy i odwróciła się do nich. Było już za późno. Oni już wiedzieli. Rano to wszystko się rozejdzie. Nie powstrzyma ich. W żaden sposób. Uśmiechnęła się więc tylko szeroko. 
----------------------------------------------------------------------------
Ta....
Wyszło słabo, wiem.
Przynajmniej Wy wiecie czego się spodziewać. 
Co myślicie o Sinabdzie?

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział XV: Łódko, łódeczko...

Glizda kiwnęła głową kolejny raz, uśmiechnęła się sztucznie i poprawiła rękę wiszącą na temblaku. Eret był typem osiłka, który jest pewny swego i uważa, że siła jest najważniejsza. Było po nim zresztą widać, że dużo ćwiczy. Brunetka już chwilę temu przestała słuchać jego monologu i uważnie mu się przyglądała.
Miał trójkątną twarz i wysoki podbródek ozdobiony szarymi znakami. Jakby chciał w ten sposób uzupełnić brak zarostu. Nad wydatnym nosem połyskiwały małe, zielone oczka, nad którymi rysowały się wyraźnie, ciemnie brwi. Czarne włosy zaczesane miał do tyłu w zgrabną kitkę, co według Glizdy wyglądało dość komicznie. U niej na wyspie mężczyźni nie wiązali włosów. Nigdy. Bardziej jednak niż wygląd i mięśnie imponował jej wzrost chłopaka. Prawie całe dwa metry wikinga! Reszta nie była ważna, zresztą i sam wzrost nie imponował jej na tyle, by zachwycała się Eretem tak jak Szpadka.
- Co ty na to? - zakończył chłopak z szerokim uśmiechem.
Brunetka nie wiedziała o czym mówił, ale niechętnie skinęła głową. To i tak nie miało znaczenia. Już nie. Jej oczy zasnuły się mgłą, a sztuczny uśmiech zblakł.
- Glizda? Słuchałaś mnie w ogóle? - Eret zmarłszy brwi, spoglądając na jej wyraz twarzy - Wszystko gra? - dodał z troską.
- Jest dobrze - skłamała - Po prostu gorzej się czuję.
- Ale gdyby Czkawka tu był, to czułabyś się dobrze, prawda? - czarnowłosy uśmiechnął się znacząco.
Brunetka zapłoniła się delikatnym rumieńcem, którego nawet nie próbowała ukryć. Eret nie krył przed nią swojego uwielbienia do Astri, więc po co ona ma udawać, że nie zależy jej na Czkawce.
- Tylko, że na to nie ma szans. Jest ledwie dzień po urodzinach Astrid. Na pewno spędzą go razem - szepnęła i spuściła wzrok.
- Czyli mnie jednak nie słuchałaś! - podchwycił Eret - Przecież mamy niepowtarzalną szansę! Ty już zamotałaś naszemu wodzowi w głowie! Wystarczy, że ich rozłączymy... - zaczął.
- Jasne - przerwała mu Glizda - Zrobimy co zechcesz, ale jutro. Jutro mi wytłumaczysz, a ja zrobię wszystko po kolei. Dobrze?
- Czemu jutro?
- Bo dziś się źle czuje... - odparła - I w głowie mu zamąciłam, ale nie tak jak myślisz. Ściągnęłam mu na głowę kłopoty - wymamrotała tak, że chłopak nie mógł tego usłyszeć.
- A więc jutro związek Astrid - Czkawka się rozpadnie i wszyscy będziemy szczęśliwi! - wyszeptał jej prosto do ucha Eret.
- Za wyjątkiem Szpadki - Glizda uśmiechnęła się złośliwie do niego.

*

Czkawka poklepał Szczerbatka po karku i pozwolił mu opuścić delikatnie fragment przygotowanego wcześniej dachu. Niwelowanie szkód miało to do siebie, że trwało w nieskończoność i było przeogromnie nudne. Tylko że on był wodzem i nie mógł pozwolić sobie na tyle swobody co inni. 
- Czkwaka! - głos Astrid wyrwał go z rozmyślań - Zejdziesz tu na chwilę?! - krzyknęła dziewczyna, a on dał znak smokowi, by lądował. 
Szczerbatek nie był zadowolony z tego faktu. Po ostatnim wypadku niewiele przebywał w powietrzu, a złotowłosa odebrała mu i tę chwilę z przyjacielem. Niemniej Czkawka najwyraźniej liczył się z jej prośbami.
- Zbliża się zima - zaczęła powoli - Ludzie nie będą mieli wielu obowiązków, wszyscy więcej czasu będą spędzać w domach... Tak sobie pomyślałam - jej głos nabrał rzeczowego wydźwięku.
Astrid nie należała do osób nieśmiałych, czy bojących się wyrazić swoje zdanie, ale wolałaby, żeby akurat TO wyszło od Czkawki. Specjalnie urwała i spojrzała znacząco w oczy narzeczonego. On chwilę sie frasował, ale zaraz potem jego źrenice się rozszerzyły. Było jasne o czym pomyślała Astrid. Mieli przecież po dwadzieścia lat! To najlepszy czas na...
- Ślub - wybełkotał - Pomyślałaś o ślubie - stwierdził.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową. Wiedziała, że Glizda zasiała wątpliwość w jej relacji z Czkawką, ale to było planowane już dawno. To miała być zima. Nikt nie mówił, że ta konkretna, ale wszyscy o tej myśleli. Szczerbatek zmarszczył nos i posłał nieświadomej tego blondynce mordercze spojrzenie. Nie podobały mu się emocje, jakie przed chwilą wywołała w jego przyjacielu.
- Możemy później o tym porozmawiać?  - spytał chłopak i wygiął szyję, by lepiej widzieć zmierzającą ku nim brunetkę. 
Na jego usta wstąpił uśmiech, a jego smok się rozpogodził. Brązowy warkocz, choć nie podrygiwał ochoczo w ślad za dwudziestolatką jak zwykle, wywoływał w nim przyjemne uczucia. Zrozumienie, wsparcie, otwartość. Szczerbatek pierwszy wybiegł na spotkanie brunetce, która ze względu na widownię nie odwzajemniła jego radości. 
- Astrid... - Glizda posłała złotowłosej pokorne spojrzenie - Czkawka - uśmiechnęła się delikatnie - Ja i Eret już skończyliśmy przydzielone nam zadania - zameldowała.
- Wspaniale - odparł młody wiking, a gdzieś tam w środku poczuł potrzebę przytulenia smutnej brunetki. 
- Nie chcę wam przeszkadzać, więc... - zaczęła.
Astrid postanowiła wykorzystać sytuację. Normalnie nie zrobiłaby nic bez zgody Czkawki, nie zareagowałaby w ten sposób. Jednak Glizda sprawiała, że czasem zachowywała się irracjonalnie lub po prostu spontanicznie, jak czasem miała w zwyczaju.
- To dobrze. My tu planujemy ślub, więc wolelibyśmy żebyś nie przeszkadzała. Termin już tuż, tuż. Zima za pasem - wyrecytowała, a w jej głosie o dziwo dało się wyczuć odrobinę współczucia, które jednak zagłuszała wielka satysfakcja. 
Glizda tylko spuściła wzrok i kiwnęła głową, a Astrid uśmiechnęła się radośnie. Wygrała. Wygrała bitwę o Czkawkę! Przetrwała sztorm jakim była ta brunetka nie wiadomo skąd. Jej narzeczony nadal był jej narzeczonym, a ślub....! Jej myśli ucichły, gdy zauważyła smętny wzrok Czkawki wiodący za odchodzącą Glizdą. On nie czuł tego samego. On przegrałby niezależnie od wyniku. 

*

Mieczyk ziewnął przeciągle i uderzył Szpadkę w głowę. Ta odpowiedziała kopniakiem i z powrotem skupiła się na Sączysmarku i Śledziku, którzy siłując się, próbowali udowodnić jej swoją wartość. Nie była tym zafascynowana. Ich poczynania niewiele ją obchodziły, choć bardziej odkąd uratowali jej życie podczas bitwy o lodowy dom smoków. Mimo to, wolała przyglądać się mięśniom Ereta, który opowiadał coś usypiającej Gliździe. Blondynka słuchała uważnie, pochłaniała każde słowo i jednocześnie doszukiwała się wdzięku w pracujących mięśniach Śledzika i Sączysmarka.
Do sali wszedł Czkawka w towarzystwie Astrid i od razu jakoś powiało chłodem. Co prawda na zewnątrz panowały już przymrozki i wiatr nie był za przyjemny, ale ten chłód był innego rodzaju. 
- Chciałam coś ogłosić - zaczęła Astrid, a Glizda schowała głowę w ramionach - Dziś siedzimy do późna w Twierdzy! - zakrzyknęła radośnie złotowłosa - Będziemy się siłować! Udobruchałam Czkawkę!
Brunetka wyprostowała się i spróbowała odnaleźć spojrzenie Astrid, ta jednak sprytnie go unikała. Obie myślały, ze tego wieczora usłyszą inne wieści. Wszystko jednak musiało odbyć się tak, by Czkawka nie ubolewał zbytnio. Glizda wstała z miejsca i podeszła do złotowłosej, mimo że ona chciała uniknąć tej konfrontacji. Po chwili stały przed sobą, twarzą w twarz. Brunetka przerzuciła swój warkocz na plecy, sprzedała Astrid pogodnego kuksańca w ramię i odwróciwszy się na pięcie ruszyła do domu Czkawki. Chciała zabrać stamtąd swoje rzeczy, choć nie było ich wiele. Nikt nawet nie zauważył jej wymknięcia. Oprócz Astrid i jej narzeczonego. Nie ruszyli za nią. Nie mogli. To było ich ciche przyrzeczenie. Cała trójka wiedziała jak to się skończy. Chwilę potem złotowłosa z uśmiechem na ustach siłowała się z Eretem, a cała reszta podziwiała z zapartym tchem ich zmagania. Tylko Czkawka milczał i rozmyślał.
Glizda spokojnie dotarła pod drzwi, pod którymi już wypoczywał Chmuroskok. Ostrożnie przeszła obok niego, mając nadzieję nie zbudzić bestii i weszła do budynku. 
- Czyżby ktoś powrócił z Twierdzy? - głos Valki był ciepły i troskliwy, typowo matczyny.
- Nie chciałam przeszkadzać. Tylko podskoczę do góry - wyjaśniła Glizda i ruszyła ku schodom.
- Coś się stało? - głos kobiety zatrzymał ją w pół kroku.
Brunetka posłała matce Czkawki smutne spojrzenie, jakie córka posyła matce w momencie, gdy musi zrobić coś wbrew jej woli, a nie chce. Valka nie pytała o nic więcej, tylko podeszła do dziewczyny i spojrzała jej głęboko w oczy.
- Nie łatwe jest życie w samotności - wyszeptała - Ja to wiem, a przecież miałam smoki. Tu są ludzie, którzy już darzą cię szacunkiem i sympatią...
- A takich ludzi trzeba bronić - przerwała jej Glizda - Choćby i przed sobą samym - dodała - Nie pasuje tu. Ja... - zawahała się i pierwszy raz w życiu wstydziła się tego, co zrobiła - Zabijałam smoki. Nawet Nocną Furię... W dodatku je zjadałam... Nie mogę żyć w śród ludzi, którzy je kochają...
- Ale czy to, że pokochali te straszne w twoim mniemaniu stworzenia, nie znaczy, że mogą pokochać i ciebie?
- Nie. Ja jestem gorszym potworem. A na Berk nie ma miejsca dla potworów.

*

Pod osłoną wieczora zepchnęła małą łódkę na tafle wody. Jedzenie zgromadzone w środku wypadło z wiklinowego koszyka i rozwaliło po całej szalupie. Glizda westchnęła ciężko i już miała wskakiwać do środka, gdy powstrzymała ją czyjaś ręka. Była świadoma ich obecności już od paru dobrych minut, ale liczyła na to, że będą tylko w ukryciu obserwować jej odejście. Odwróciła się ze smutnym uśmiechem na ustach i przebiegła wzrokiem po swoich nowych przyjaciołach. Była ich tam cała gromadka, dziewczyna nawet nie marzyła o takim pożegnaniu.
Czkawka nie zdejmował ręki z jej ramienia, więc zrobiła to za niego i posławszy mu pełne niewysłowionej wdzięczności spojrzenie, podeszła do Śledzika. Zastanowiła się chwilę i pocałowała go w policzek.
- Dziękuje... - powiedziała półgłosem - Zwłaszcza za wiedzę i wiarę w to, że zdolna jestem do zrozumienia wszystkiego.
Gruby chłopak wzruszył ramionami, jakby nie było to nic szczególnego i spuścił wzrok. Nie był w stanie wydukać ani słowa. Nie znał tej tajemniczej brunetki zbyt dobrze. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolałby żeby została. Tymczasem Glizda zbliżyła się do Sączysmarka. Zatrzymała się przed nim z rozbawionym uśmiechem zbłąkanym na ustach. Wreszcie dała mu kuksańca w bok i puściła doń oczko.
- Dobrze, że jest ktoś kto może zawsze posłodzić. I tym samym przychrzanić - uśmiechnęła się i ruszyła dalej.
Mieczyk i Szpadka nawet w takiej chwili nie mogli powstrzymać się od kąśliwych spojrzeń i przepychanek. Wszyscy patrzyli na nich z rozczarowaniem, ale nie Glizda. Tego oczekiwała i na takie zachowanie miała nadzieję. Nie mówiąc nic, przerwała kłótnie bliźniaków, przytulając Szpadkę. Tą zamurowało i nawet nie drgnęła, a brunetka już stałą przed jej bratem. Zakołysała się na nogach i założyła ręce z tyłu. Czekała. Mieczyk zadumał się, zrobił małpią minę i pocałował Glizdę. Bez uprzedzenia, prosto w usta...
Był to jednak pocałunek jaki sprzedaje się mamie, czy ciotce. Bez grama namiętności czy innej emocji, która rozpaliła by serca obojgu. Glizda wzruszyła tylko ramionami, a bliźniak ją przytulił.  Czuła, że mu się spodobała i gdzieś tam głęboko ją to cieszyło. Wiedziała, że do nich łatwiej trafi przez gesty, niż przez skomplikowane słowa. To nie do tego rodzeństwa z inteligentnymi ripostami i wzruszającymi przemowami.
Tymczasem Czkawkę coś ubodło w serce. Gdzieś tam, niepewnie zazdrościł Mieczykowi tego banalnego i nie namiętnego pocałunku. Choć przecież od tego miał złotowłosą narzeczoną.
- Astrid...
Złotowłosa czekała na swoją kolej z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Spojrzenia dziewczyn spotkały się i starły kolejny raz. W ich mniemaniu ostatni. Glizda uniosła kącik ust i pięścią szturchnęła ramię Astrid. Ta także delikatnie się uśmiechnęła.
- Żałuje tylko, że nie będzie mnie na twoim ślubie. Dbaj o niego. Przepraszam - wyrecytowała Glizda i odwróciła się do niej plecami.
Teraz naturalnym byłoby, gdyby podeszła do Czkawki i z nim się pożegnała, ale ona minęła chłopaka bez słowa. Szczerbatek, który stał tuż obok niego przekręcił głowę i ruszył za nią. Nie chciała się żegnać z tą dwójką. Po prostu nie umiała.
Weszła do wody i zbliżyła się do łodzi. Odwiązała ją od pomostu i wskoczyła do środka. Wiosła naznaczyły taflę morza swoją obecnością i pchnęły pojazd Glizdy do przodu. Na niebie zalśniły gwiazdy, a z brzegu dobiegł dziewczynę ryk Nocnej Furii. Miała się nie obracać, miała patrzeć przed siebie, być silna... Ale nie była. Spojrzała za siebie. Cała szóstka i Szczerbatek patrzyli za nią tęsknie i wtedy zrozumiała, że dobrze robi. To byli wspaniali ludzie, którzy zasługiwali na szczęście, a nie na jej obecność.

*
Księżyc wyłonił się zza chmur i okazało się, że jest znacznie wyżej, niż Glizda się spodziewała. Noc zagościła już w pełni nad światem. Brunetka odłożyła wiosła i ułożyła się wygodnie na dnie szalupy. Od zawsze uczona była dobrych manier i zachowań, choć większość z nich lekceważyła. Teraz zamierzała choć częściowo się poprawić - zaczęła modlić się do Odyna. 
- Nie wiem, jak powinnam zacząć, ale to dlatego, że dawno z tobą nie rozmawiałam wielki Odynie. Ciekawa jestem czy w ogóle mnie słuchasz, ale tego nigdy się nie dowiem. Chcę... przeprosić. Zrobiłam wiele złego i czuję się z tym fatalnie. Śmierć rodziny to moja wina, brata też. To ja miałam wtedy w nocy wstać i sprawdzić, czy nic się nie dzieje. Jak co noc jedno z nas. Byłam zbyt leniwa, wybacz... Przeze mnie spłonęła cała osada. Ja tego nie chciałam. Czy jedzenie smoków naprawdę było aż tak złe, że ściągnęłam na siebie twój gniew? Wiem, że inni tego nie robili, ale ja uwielbiałam smocze mięso... To moja wina, że jestem przeklęta. Teraz rozumiem, że na to zasługiwałam. Chciałam też o coś prosić... Żebym raz jeszcze w życiu zobaczyła Czkawkę... To jemu najwięcej zawdzięczam... Choć minęło ledwie kilka dni.
- Odyn nad tobą czuwa kochana - te kilka słów poderwało ją na nogi.
Łódź zakołysała się, a smok, który na niej przycupnął, zamruczał. Glizda wypuściła z dłoni miecz, który automatycznie chwyciła, gdy usłyszała głos.
- Po co przylecieliście? - spytała cicho.
- Pożegnać się. Bezczelnie nas ominęłaś - odparł Czkawka ze smutnym uśmiechem - Słucham.
- Już dość się nasłuchałeś. To była moja prywatna rozmowa z Odynem. I oszukałeś mnie. Mówiłeś, że moje zamiłowanie do smoczyny pozostanie tajemnicą, a Astrid...
- A Astrid jest moją narzeczoną - przerwał jej chłopak, po czym zapadła krepująca cisza - Mówię jej wszystko - dodał po dłuższej chwili.
- To nic nie zmienia. Ale mam ostatnią prośbę.
- Do usług.
- Zamknij oczy. Chce się pożegnać ze Szczerbatkiem, a nikt nie może widzieć mojej słabości - powiedziała i spuściła wzrok.
Czkawka posłusznie zamknął oczy, a Glizda zbliżyła się do smoka. Ten zamruczał, uradowany z jej obecności. Dziewczyna uśmiechnęła się i pocałowała go w nos, podrapała po brodzie i przytuliła. Na tym jednak nie zamierzała skończyć. Przywarła do boku Szczerbatka i delikatnie się na niego wspięła. Chwile potem zrównała się z twarzą Czkawki. W milczeniu podziwiała każdy pieg, zgrabny nos, ponętne usta. Następnie sama zamknęła oczy i bezczelnie wpiła się w jego wargi. Trwało to kilka sekund, które na zawsze zapadły brunetce w pamięci i które zachowała w sercu.
Szybko jednak się skończyło, bo nie mogła zostać dłużej. Ześlizgnęła się na dno łódki, chwyciła wiosła i ręką dała Szczerbatkowi znak, by został. Tylko ona jedna miała prawo wiedzieć, że płacze. Czkawka nie mógł wiedzieć. Już raz pokazała mu swoją słabość...
Wiking uniósł powieki i odetchnął głęboko. Trwał w milczeniu i bezruchu, patrząc za malejącą szalupą. Za Glizdą, która nieodwracalnie ukradła kawałek jego serca dla siebie.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli ktoś pomyślał, że to koniec, to się przeliczył.
Nie ma przebacz. 
Zresztą sami zobaczycie za tydzień. 
Berk nie zniknie wraz z pożegnaniem Glizdy.
Berk tu cały czas jest.
Tak jak i jej mieszkańcy.

No i przepraszam, ze rozdział nie pojawił się wcześniej. 
Byłam na wyjeździe i tak jakoś wyszło.

czytasz - komentuj