Czkawka ani na chwile nie zmrużył oka. Cały czas rozmyślał nad spotkaniem z Glizdą, a przed oczyma stał mu cięgle ten sam obraz. Błysk "młota Thora" z jej torby, wysoka kobieta w kapeluszu wrzucająca brunetkę od tak do łódki i sama doń wskoczyła. To nie było normalne, a brunetka wyglądała na bezradną. Dlatego właśnie z samego rana zebrał swoich rówieśników, by podzielić się z nimi swoimi obawami. Wtedy też zaczął padać śnieg, przysparzając im kolejnych problemów.
- Musimy przedsięwziąć jakieś kroki - powiedział.
- Czekaj, czekaj - wtrącił się Mieczyk - Czym jest "młot Thora"? Pogubiłem się.
- Przecież to najpotężniejszy artefakt, o których słyszano dotąd tylko w legendach! - wykrzyknął Śledzik.
- Właśnie nie tylko w legendach. Mój ojciec trzymał to w tajemnicy, ale ten przedmiot cały czas był w największej klatce na Arenie. A raczej w tunelu w niej ukrytym - wyjaśnił Czkawka.
- Dlatego zabroniłeś tam wchodzić - mruknął gruby blondas.
- Ja tam nic nie wiedziałem, że gdzieś nie wolno wchodzić! - burknął Sączysmark.
- Bo gdybyś wiedział, to zaraz byś tam polazł - odparła Astrid.
Młody wódz przetarł skronie i westchnął ciężko. Był już zmęczony tym całym obradowaniem, ale nie prędko się to miało skończyć. Tymczasem do pokoju, w którym rozmawiali głowę włożył Szczerbatek, a w ślad za nim Valka.
- Śnieg sypie nieubłaganie synku, a ten statek, o którym mówiłeś, zbliża się do brzegu.
- Tylko czemu? - chłopak rzucił w eter i wybiegł z pokoju, a jego smok ruszył za nim.
Szczerbatek z łatwością wyprzedził swojego przyjaciela, nie dając mu się dosiąść czy zatrzymać i jako pierwszy dotarł na plażę, na której miał zatrzymać się statek. Ten jednak nie spełnił oczekiwań smoka i zatrzymał się przy skałach, opuszczając małą łódkę na wodę. Szczerbatek nie był głupi, wiedział gdzie zamierzają przybić do brzegu i bez wahania udał się w tamtą stronę. Gdy dotarł na miejsce, wysoka kobieta z wielkim kapeluszem na głowie stała już na piasku. Przed sobą popychał Glizdę, której plecy niebezpiecznie stykały się z ostrą końcówką kordelasa. Smok warknął cicho, obnażając kły i wyszedł z ukrycia, stając twarzą w twarz z intruzami.
- Spodziewałam się smoków i widzę, że przygotowanie się na atak Nocnej Furii nie było przesadą - rzekła ciemnowłosa i uśmiechnęła się paskudnie - Byłaś tu trochę drogą Glizdo. Powstrzymaj smoka albo go zabijemy.
- Szeczerbatek odejdź! - krzyknęła zaraz brunetka, ale smok nie usłuchał.
- Nie ma odchodzić, tylko się uspokoić - poprawiła ją pani kapitan.
- Szczerbatek... Siad - poprosiła zrozpaczona Glizda.
Tym razem posłuchał i patrząc na tę tajemniczą nadal dziewczynę z obcej wyspy pozwolił się schwytać, choć nie bez groźnego pomrukiwania i szczerzenia kłów. Widział, że oboje są zagrożeni. Błędem było wychodzenie z ukrycia. Tym bardziej bez Czkawki. On by coś wymyślił, na pewno.
*
Śmiertnik Zębacz wylądował na plaży pokrytej już cienką warstwą śniegu. Astrid nawet nie zeszła ze swojej smoczycy, tylko nakazała jej zbliżyć się do Czkawki, który stał bezradnie wpatrzony w statek zakotwiczony przy skałach.
- Idą do wioski. Ich szalupa przybiła gdzie indziej - wyszeptała i podała rękę wikingowi - Musimy wracać. Mają Szczerbatka...
Wystraszony chłopak spojrzał na nią nienaturalnie szeroko otwartymi oczyma. Był przerażony i zagubiony. Dosłownie dało się zobaczyć jako coś w nim pęka. Najprawdopodobniej serce,
- I Glizdę - dodał półgłosem.
Wichura wiedziała, że ma się śpieszyć i dlatego od razu, gdy brunet usadowił się na niej, machnęła błękitnymi skrzydłami. Jej potężne cielsko oderwało się od ziemi, a jej pasażerowie przywarli mocno od jej grzbietu. Nie było czasu na przyjemności, smoczyca musiała pokazać, że choć nie umywa się do Nocnej Furii, to jest niebywale szybka. Udało jej się. Krajobraz na dole rozmywał się w oczach jej pasażerów, zamieniając się w zielono białe kłębowisko barw. Zimny wiatr chlastał ich po twarzach, wciskając im do oczu drobinki śniegu spadające z nieba. Pogoda gwałtownie się pogorszyła. Niebo zasnuło się czarnymi chmurami, a grzmoty zebrały się wysoko nad głowami ludzi, uprzedzając o nadchodzącej zamieci. Czkawka podejrzewał, że wiąże się to z "młotem Thora". Ten potężny przedmiot nie był na miejscu lecz w skórzanej torbie pewnej dziewczyny, której zaufał. Którą pokochał.
Wylądowali w samą porę, bo do wioski właśnie wkraczała delegacja. Mieszkańcy wyspy, otuleni w swe kożuchy i z kapturami na głowach, zebrali się dookoła nieznajomych. Czkawka i Astrid wyszli im na spotkanie.
- Proszę, proszę - zaczęła wysoka kobieta o nienaturalnie ostrych zębach - Mój więzień nie kłamał. Już nie Stoik sprawuje tu władzę. Czy mam przyjemność z jego potomkiem?
- Tak - odparł dumnie chłopak - Czego chcecie? Dlaczego ukradliście naszą własność?
- Na potrzeby zemsty - wysyczała nieznajoma - Ale najpierw formalności. Jestem Sinabda - ukłoniła się sztucznie.
- Czkawka - chłopak nawet nie drgnął.
- Ojciec nie nauczył cię manier, jak widzę. Cóż. Mężczyźni są nieobliczalni. Przynajmniej odziedziczyłeś jego urok. Przystojny z ciebie chłopak, choć dość wątły. I bez nogi. Ale nie ważne. Przybyłam by przelać krew wodza Berk i tak się stanie.
- Wątpię - odgryzł się Czkawka.
- To nie wątp. Zabawimy się. Mam tu dwóch jeńców i wasz "młot". Ty musisz wybrać za kogo się poświęcisz. Chcesz smoka, "młot" czy dziewczynę?
Zza Sinabdy wyłoniło się dwóch mężczyzn. Jeden trzymał szablę na gardle Glizdy, która kurczowo ściskała skórzaną torbę, drugi taką samą broń trzymał nad karkiem skrępowanego Szczerbatka.
- Dla ułatwienia. Skradziony przedmiot otrzymacie wraz ze zdrajczynią. Nie będę potworem. Ona lub zwierzak. Okaże się jak kochają wikingowie.
Twarz Czkawki nie wyglądała w tej chwili za ciekawie. Nie chciał poświęcać Szczerbatka za dobro wyspy, ani na odwrót. O Gliździe starał się nie myśleć. Zdradziła. Może i pod przymusem ale zdradziła. Nie liczyły się łzy, które w tej chwili przelewała. Wybierał pomiędzy smokiem, a "młotem". To ona była dodatkiem do tego drugiego.
Mężczyzna, który trzymał szablę przy jej gardle zmienił pozycję i teraz przykładał ją do jej pleców. Tymczasem Szczerbatek niezauważalnie obluzował krępujące go liny. Brunetka spojrzała przez łzy porozumiewawczo na smoka. Już zbyt wiele nieszczęść im przyniosła. Bezgłośnie poruszyła ustami. Szczerbatek zrozumiał i spojrzał na nią smutno. To była jej decyzja. To ona wybrała, nie Czkawka. Musiała odkupić swoje winy, odwrócić uwagę od uwalniającego się smoka i oddać "młot Thora". Dziewczyna stanowczo cofnęła się do tyłu, nadziewając się tym samym na szablę przystawioną do jej pleców. Równocześnie wyrzuciła przed siebie skórzaną torbę, a tymczasem smok rozerwał krępujące go liny i powalił grożącego mu mężczyznę. Raptem chwilę potem był już przy Czkawce.
Dla Glizdy czas zwolnił, a wszelkie dźwięki ucichły. Sinabda cofnęła się przerażona widząc ruszające na nią i jej popleczników smoki. Źle oceniła Glizdę, miała ją za egoistkę, której bliższe będzie własne szczęście i szansa na miłość. Uciekając ku szalupie pani kapitan zobaczyła jeszcze kobietę, która przekreśliła jej życie. Valka spoglądała ku niej smutno, przepraszająco. Pośród krzyku i ognia Glizda osunęła się na kolana z szablą wystającą jej z pleców. Czuła ciepłą krew spływającą po jej ciele i nachodzącą do ust. Rzeczywiście była przeklęta. Wszystko wokół zaczęło ciemnieć jej w oczach, gdy poczuła ciepłe dłonie zaciskające się dookoła niej. Poczuła zapach męskiego ciała i jego ciepło. Poczuła też szorstki, smoczy język na policzku. Była szczęśliwa.
*
- Zostało jej ledwie kilka godzin. Szabla przebiła ważne ograny. Nie pomogę jej - wyszeptała babka do Czkawki.
Chłopak ścisnął dłoń glizdy i ucałował ją w czoło. Przepraszał ją cały czas za to, że zwątpił. Astrid też trwała przy nich. Pomagała jak mogła, ale nic nie dało się zrobić. To miał być koniec tajemniczej dziewczyny z obcej wyspy.
Glizda poruszyła ustami, ale brunet nie usłyszał. Pochylił się nad nią i przystawił ucho do jej ust. Szeptała ostatnie życzenie.
- Chce jeszcze raz polecieć na Szczerbatku. Z tobą. Chcę żebyś pochował mnie daleko od Berk. Na jakiejś ładnej wysepce.
Czkawka powstrzymywał łzy do momentu, gdy brunetkę usadzono przed nim na smoku. Trzymał ją w objęciach, gdy wzbijali się w powietrze, a z ziemi machali im przyjaciele. Zaczął nucić jej piosenkę, a słone krople z jego oczu spadały na jej twarz. Uśmiechała się.
- Kocham cię - wychrypiała przy którymś uderzeni skrzydeł Szczerbatka.
Nie odpowiedział tylko pogładził jej policzek i spojrzał przed siebie, zmieniając nogą ustawienie lotki smoka. Ocean umykał pod nimi, a smoki żyjące w jego głębinach ryczały do nich przyjaźnie. Niebo rozchmurzało się w miarę jak oddalali się od Berk. Astrid zajmie się "młotem", a on zajmie się Glizdą. Szczerbatek zamruczał smutno, jego skóra była ciepła. Glizda znów wyszeptała te dwa słowa.
*
Miejsca, w którym wylądowali nie można było nawet nazwać wyspą. Była to kupka piasku z trzema palmami i dziwnym, wypalonym legowiskiem. To był dom jakiegoś smoka, ale dawno temu. Ułożył brunetkę na rozgrzanym piasku, a ona się uśmiechnęła. Szczerbatek leżał tuż obok.
- Opowiem ci jak zabiłam Nocną Furię - wyszeptała - Powinieneś to wiedzieć. Byłam nie honorowa. Smok był ranny, nie mógł latać. Zastawiłam pułapkę. Dół pełen ostrych, grubych gałęzi. W środku ryby. Wiedziałam, że smoki wolą je od leśnych stworzeń. Smok poszedł do tego miejsca, spojrzał w dół, a potem w krzaki, za którymi się chowałam. Był smutny. Krzyknęłam, byłam pewna, ze zaatakuje, rzuciłam w niego mieczem ojca, tym który stale ze sobą noszę. Nie trafiłam, ale smok przestraszył się i próbował wzbić w powietrze i wtedy runą do dołu. Żył jeszcze chwilę, patrzył na mnie, gdy do niego zeszłam. Zaryczał cicho, a ja bezlitośnie wbiłam mu klingę w szyję. Jestem potworem - wyszeptała.
- Nie - zaprzeczył Czkawka - Nie jesteś. Teraz kochasz smoki jak i ja. Teraz byś tego nie zrobiła.
- Ty nigdy nie zabiłeś smoka...
- Nie prawda. Zabiłem Alfę, by chronić wioskę. To był wielki smok, a ja sprawiłem, że umarł.
- W słusznej sprawie, ja nie.
- Przestań...
- To ty przestań. Życzę ci szczęścia. Nadal żałuje, że nie zobaczę waszego ślubu. Twojego i Astrid...
- Nie ożenię się z nią - zaprzeczył, kręcąc głową - Nie mógłbym. Nie kocham jej. Coś było między nami, ale już tego nie ma. Odlecę z Berk. Mianuję ją wodzem i odlecę ze Szczerbatkiem. Będziemy podróżować. Będziemy wolni.
- To dobrze - znów się uśmiechnęła - Czkawka... - wydukała - Spójrz - jej palec wskazywał na przedmiot pod palmą.
Z początku Czkawka myślał, że to kokos, ale wtem coś chrupnęło, a domniemany kokos zaczął pękać. Chłopak podszedł do niego i już wiedział z czym ma do czynienia.
- To smocze jajo.
Podniósł je i podał dziewczynie, a wtem skorupka całkowicie pękła. Ich oczom ukazało się małe, czarne stworzenie o błękitnych oczach. Rozprostowało skrzydła, machnęło ogonkiem i oboje wiedzieli. Szczerbatek nachylił się nad swoim pobratymcem.
- Nocna Furia - wyszeptał Czkawka.
- Tantrum - wyszeptała Glizda - Jej oczy... Ja...
- Znalazłaś swojego smoka - zachlipał chłopak i utulił Glizdę wraz z małą smoczycą do piersi - Kocham cię - dodał.
Gdy się wyprostował, chcąc raz jeszcze spojrzeć jej w oczy, Glizda już nie żyła. Złożył ostatni, drugi pocałunek na jej ustach i wstał. To była pora żeby odlecieć.
*
Tak jak powiedział, tak też uczynił. Astrid została wodzem Berk, o względy którego nieustannie zabiegał Eret. Wszyscy wyściskali Czkawkę serdecznie nim pozwolili mu odlecieć na dobre. Złotowłosa rozumiała, choć nie kryła żalu. Tak jak i Valka. Młody wiking opuścił rodzimą wyspę, by przeżyć setki przygód i założyć rodzinę gdzieś daleko, daleko od wspomnień. Jego wybranka nie była podobna ani do Astrid, ani do Glizdy. Pod żadnym względem. Chłopak nie opowiedział jej też o tamtych dwóch, choć stale nosił je w sercu. Szczerbatek też nie zapomniał tych dwóch niezwykłych kobietach.
*
Kobieta przetarła oczy, rozejrzała się dookoła i znów utkwiła wzrok w komputerze. Wtem trzasnęły drzwi i z przedpokoju dobiegły ją głosy krzątaniny.
- Już wróciłeś? - krzyknęła.
- Tak - odparł męski głos, a jego właściciel przekroczył drzwi do pokoju - A ty nadal piszesz?
- To będzie bestseler skarbie. Jak było u lekarza?
- Wszystko gra. Mówi, że takie bóle mogą się zdarzyć, ale to nie wina protezy.
- Twoja biedna noga - uśmiechnęła się kobieta i pozwoliła ucałować się mężczyźnie.
- Skończyłaś już pisać?
- Jeszcze nie. Został mi ostatni rozdział. Nakarmisz koty? Karma leży w kuchni.
- Jasne. Pamiętaj, że obiecaliśmy wybrać się na jej urodziny.
- Matko! Racja! Nie mamy jeszcze prezentu! - krzyknęła, zrywając się z miejsca.
- Spokojnie, Elizabeth!
Kobieta od razu ochłonęła i posłała ukochanemu krzywe spojrzenie.
- Od kiedy to zwracasz się do mnie po imieniu?
- Odkąd wariujesz - odparł ten przekornie.
---------------------------------------------------------------------------
Tak jak powiedziała pani przy komputerze.
Został jeszcze jeden rozdział.
A potem się żegnamy.
Było chaotycznie, wiem.
Nie umiem kończyć.
I tyle.
Ach! Ten rozdział dedykuję Caireann Devin.
Mówiłam, że uwzględnię Twoje zdanie!
Ani Astrid.
Ani Glizda.